„Super Express”: - Uzyskane w tym roku wyniki mogły przerosnąć pana oczekiwania…
Wojciech Nowicki: - Przyznaję, że wyszło mi nad wyraz. Bardzo się cieszę z tego sezonu. U jego progu nie spodziewałem się, że tak się potoczy. Zwłaszcza nie przypuszczałem, że osiągnę taki rekord życiowy.
- Jest jakaś tajemnica tych sukcesów?
- Tajemnicy nie ma. Pracowaliśmy z trenerką Malwiną Wojtulewicz szczególnie nad stabilnością rzutów i nad tym, bym ich nie palił. I o ile przed rokiem zaliczałem w konkursie po trzy, cztery rzuty, tak teraz nawet wszystkie bywały ważne. Nie miałem też kłopotów ze zdrowiem, poza przejściowym bólem przyczepu mięśnia przy kolanie.
- Za rok będzie jeszcze lepiej?
- Mam nadzieję, że tak. Oby tylko uzyskać stabilizację na poziomie 78-79 metrów.
- Czuje się pan już młociarzem numer jeden na świecie?
- Nie. Mam dobrych rywali z Pawłem Fajdkiem i Węgrem Halászem na czele, którym niewiele brakuje do mnie. Ale nawet gdybym tak się czuł, to byłaby to głównie motywacja do pracy nad sobą, żeby rzucać jeszcze lepiej. Nie zawróciłoby mi się w głowie.
- Ale pewnie nie powtórzy pan już, że Paweł jest lepszym młociarzem?
- Ależ cały czas będę powtarzał, że on jest lepszy! Jest bardzo utalentowany. Nie bez powodu trzy razy wygrał w mistrzostwach świata. To taki wzór rzucania młotem, do którego warto dążyć. A dla mnie stanowi motywację. Będzie super, jeśli obaj będziemy wygrywać wszystko, co się da.
- A czy taki niespotykanie spokojny człowiek jak pan dał się w tym roku choć raz wyprowadzić z równowagi trenerce?
- Trudno to zrobić, ale ona potrafi (śmiech).Zdarza się to co roku.