„Super Express”: - 7.04 w Łodzi, 7.07 w Ostrawie. Wygrywasz z rywalkami zdecydowanie. Będzie atak na szóstkę z przodu w tym sezonie halowym?
Ewa Swoboda: - Nie wiem, czy to były moje najszybsze biegi w tym sezonie halowym, czy najwolniejsze. Ważne, abym była zdrowa. Ciężko pracowałam w okresie przygotowawczym, bardzo dużo trenowaliśmy. Odpuściłam jedynie tydzień w Szczyrku, bo złapała mnie jelitówka. To jedyny stracony czas. Czuję się dobrze i nic mnie nie boli. I chciałabym znowu mieć tę szóstkę.
- Wiele osób zadaje ci pytania o igrzyska, bo to najważniejsza impreza roku, ale hala dla ciebie chyba też dużo znaczy...
- Dokładnie. I wszystkim tym osobom powtarzam, że o bieganiu na stadionie będziemy rozmawiać po hali. Na razie skupiam się na HMŚ w Glasgow. Stratuję w hali, bo kocham halę i hala kocha mnie. W Szkocji chciałabym zdobyć medal.
Są ludzie, którzy uważają, że 100 metrów nie jest dla ciebie. Choć na MŚ w Budapeszcie pokazałaś moc i na tym dystansie.
- Tak, docierały do mnie te głosy. Kiedyś słyszałam też, że jestem chłopakiem i powinni mnie zbadać. W 2014 roku jakiś trener tak powiedział do mojej trenerki. Od pewnego czasu pracujemy nad wytrzymałością, robimy bardzo długie treningi, żeby to wszystko wychodziło jak chcemy. Nic nie muszę nikomu udowadniać, bo odkąd zaczęłam biegać, to nie wiem, czy w Polsce przegrałam z jakąś inną Polką. To chyba o czymś świadczy. Kiedyś brałam do siebie bardzo dużo. Nawet tatuaże chciałam usuwać, ale jak widać przybywa mi ich, a ja jestem coraz szybsza.
W ostatnim czasie stałaś się zawodniczką dojrzalszą, pewniejszą siebie. To zasługa tych dobrych wyników?
- Myślę, że się dużo zmieniło, już nie jestem taka roztrzepana. Nie ma mnie wszędzie tak dużo jak kiedyś. Bardziej uważam co komu mówię, z kim się zadaję, komu ufam. Ale poznałam też swoje ciało. Wiem, co znaczą różne bóle... Po prostu uważam, że każdemu sportowcowi trzeba dać trochę czasu, że jak jest młody, to niech się wyszaleje.
Na zawodach lekkoatletycznych jesteś chyba najbardziej rozchwytywaną przez fanów zawodniczką. Jak czujesz się z tą popularnością? Czujesz się już idolką?
- Ja to bardzo lubię, ale przeszkadza mi to, gdy ktoś jest zbyt nachalny lub dostawałam dziwne wiadomości z dziwnymi zdjęciami i propozycjami. Ale jak po starcie czeka na mnie zgraja dzieciaków to aż serce się raduje. Nie nazwałabym siebie idolką, bardziej osobą, którą lubią oglądać. Cieszy to, że ludzie czekają, chcą mnie poznać. Dzięki temu wiem, że robię to nie tylko dla siebie, ale też dla innych.
Po udziale w finale MŚ w Budapeszcie na pewno myślisz o igrzyskach w Paryżu. Do Tokio nie pojechałaś z powodu kontuzji...
- Jestem głodna tego wszystkiego, jestem głodna szybszego biegania. Finał igrzysk w Tokio oglądałam ze łzami w oczach, bo plany były inne. Było ciężko, ale wszystko było po coś. Po tym jak pobiegłam w finale mistrzostw świata w Budapeszcie, w Paryżu również chciałabym pobiec w finale. To mój cel. I naprawdę mi się chce. W tym roku skończę 27 lat, niektórzy mówią, że to moment na boom w karierze. No to czekam.