Przegrywać trzeba umieć. To takie stare porzekadło, do którego nijak nie potrafią dostować się niektórzy sportowcy. Niemcy w finale olimpijskim byli słabsi. Brazylia naciskała, Brazylia grała w piłkę, a nasi zachodni sąsiedzi - pokolenie nie tak utalentowanych młodzieżowców niż ich starsi koledzy - próbowali głównie chaotycznymi kontrami zrobić wyrwę w szeregach rywala. To nie mogło skończyć się inaczej, a w kategoriach cudu należy traktować fakt, że w ogóle doszło na Maracanie do serii rzutów karnych. Bo bliżej było do pogromu rodem z półfinału mistrzostw świata z 2014 roku, gdy Niemcy wygrali z Brazylią 7:1.
Bauer przypomniał jednak fanom gospodarzy tamten pogrom. Przegrał, ale przecież jego koledzy zostali mistrzami świata, a Canarinhos pogrom będą pamiętać już na zawsze. Gest był więc jednoznaczny. Liczba siedem to w Brazylii symbol traumy godnej klęski w finale MŚ 1950. Pokazana na palcach miałaby pewnie nawet jakiś sens. "Wygraliście z młodzieżówką, nie macie szans z kadrą Loewa".
Miałby. Tylko cały ten Bauer z reprezentancją narodową ma tyle wspólnego, co i przeciętny kibic, który siedział w sobotę na trybunach Maracany. I zamiast zejść z murawy jak król, wyszedł na głupka, któremu później kazano się jeszcze tłumaczyć. A to wyszło mu nawet gorzej, niż reakcja po klęsce. - Nie pamiętam dokładnie, kiedy to zrobiłem. Działałem pod wpływem emocji. Jeśli kogoś uraziłem, to przepraszam.
No pewnie. Coś tam pokazałem, dajcie mi spokój, wcale nie chciałem nikogo urazić.