- Trenowałem do maja tego roku. Młot nie latał tak, jak bym chciał - mówi "Super Expressowi" Szymon Ziółkowski. - Ćwiczyłem sam, od czasu do czasu komunikując się z trenerem Grzegorzem Nowakiem, który wyjechał na kontrakt do Chin. Nie byłem przygotowany na tyle, by uzyskać wskaźnik olimpijski 77 metrów i walczyć w Rio. A szkoda, bo poziom konkurencji jest niższy niż w latach, gdy walczyłem o medale.
Ostatni jego start miał miejsce rok temu. Sezon 2015 "Ziółek" zakończył wynikiem 73,15 m, o 10 m gorszym od rekordu życiowego.
- Sezon 2016 tak czy inaczej miał być ostatni w mojej sportowej karierze. Praca w Sejmie, której podjąłem się w listopadzie, absorbuje mnie na tyle, że na trening czasu było niewiele. Lata lecą, postępu nie ma, do tego zerwane więzadła krzyżowe w obu kolanach. Nie jestem już tak zwinny jak kuna leśna, gdy byłem piękny i młody - podkreśla.
Za największy sportowy sukces uznaje jednak nie złoty olimpijski medal 2000.
- Jest nim złoto mistrzostw świata 2001 w Edmonton, z rekordem życiowym - deklaruje. - A to dlatego, że w tamtej imprezie było więcej walki z rywalami. Poza tym bronić się jako mistrz jest trudniej niż atakować. Jestem zadowolony z kariery. Spełniłem się jako sportowiec, chociaż zawsze można by coś dołożyć.
Były młociarz nie zastanawia się jeszcze, jak długo potrwa "nowa droga życia".
-W polityce przydaje się choćby wyniesiona ze sportu skrupulatność. Jednak bez wsparcia polityki w Polsce sportu robić się nie da. Więc, chociaż początki nie były łatwe, odnajduję się w niej coraz bardziej. Nadal przyjemniej mi jest być przedstawianym jako mistrz olimpijski, bo takich ostatnio mamy niewielu, niż jako poseł, bo tych jest 460 - uśmiecha się.