"Super Express": - Zawodnik ze środka pola czy skrzydłowy ma przed rzutem chwilę czasu, żeby się rozejrzeć, zobaczyć, gdzie jest bramkarz. Ty na kole dostajesz piłkę i musisz walić od razu.
Kamil Syprzak: - Obrotowy ma swój czas podczas odbicia się i wyskoku. Wtedy pracuję nad bramkarzem. Staram się go zmylić ruchem ciała i rzucam tam, gdzie jest odsłonięta bramka. Czasami się udaje (śmiech).
- Bramkarza Norwegów już rozpracowałeś?
- Analiza trwa. Mam na co zwracać uwagę, bo to bardzo dobra drużyna. Jeden z najgroźniejszych rywali, z jakimi zmierzymy się na tych mistrzostwach.
- To czeka cię ciężkie zadanie, tym bardziej że w niedzielę twoja żona Dagmara obchodzi urodziny. Kiedy z nią rozmawialiśmy, zdradziła, że najlepszym prezentem od męża będzie medal. A żeby o nim myśleć, trzeba wygrać z wikingami.
- Cieszę się, że małżonka akurat o takim prezencie marzy. Po meczu z Norwegią będę mądrzejszy, czy jej życzenie jest do zrealizowania, czy też trzeba będzie pomyśleć o innym upominku.
- Widać, że w Barcelonie nabrałeś nie tylko mięśni, ale i boiskowej pewności siebie.
- Jestem bardziej pewny siebie. Przed ważnymi meczami nie paraliżuje mnie stres. Im trudniejszy rywal, tym bardziej mnie to nakręca.
- Miałeś już okazję spotkać się z kolegą z Barcy i liderem Białorusi Sarhiejem Rutenką?
- Wypiliśmy kawę, pożartowaliśmy, ale o wynik poniedziałkowego meczu się nie zakładaliśmy.