Kamil Syprzak: W Barcelonie wołają na mnie Sip-Sip

2015-09-05 11:01

Orlen Arenę zamienił na ogromną Palau Blaugranę, a rodzinny Płock na miasto prawie 14 razy większe - Barcelonę. Życie Kamila Syprzaka (24 l.) uległo diametralnej zmianie. Tuż przed przeprowadzką do Katalonii piłkarz ręczny zdążył jeszcze zmienić stan cywilny.

"Super Express": - Kalejdoskop. To dobre słowo, by opisać twoje życie?

Kamil Syprzak: - Wiele się w nim ostatnio zmieniło, ale te zmiany były pozytywne. Poukładałem sobie wszystko - życie zawodowe i osobiste. To sprzyja.

Kamil Syprzak opowiada o życiu w Barcelonie

- Sprzyja czemu?

- Dobremu życiu, rozwojowi, harmonii i szczęściu.

- Jesteś szczęśliwy?

- Dlaczego miałbym nie być? Jestem zdrowy, kocham to, co robię, mam kochającą osobę u swojego boku, mieszkam w pięknym mieście i gram w jednym z najlepszych klubów na świecie. Dla mnie to jest szczęście.

- Woda sodowa nie uderzy ci do głowy?

- Myślę, że mi to nie grozi. Jestem normalnym facetem z małego miasta, miałem udane dzieciństwo, wspierającą rodzinę i przyjaciół. Rozwinąłem się i mam nadzieję, że pobyt w tym klubie jeszcze dodatkowo mnie uskrzydli.

- Z okien swojego tarasu możesz niemal pomachać trenującemu Messiemu. Chyba nie takie zwykłe to twoje życie.

- Żadnego z piłkarzy jeszcze nie spotkałem. Choć faktycznie codziennie trenują zaledwie 500 metrów od mojego domu. Ale ja kocham swoją piłkę.

- To znaczy, że piłka nożna w ogóle cię nie kręci?

- Lubię oglądać dobre mecze niezależnie od tego, jaka to dyscyplina. Ostatnio nawet wybrałem się na mecz Barcelony. Bardzo mi się podobało.

- Znalazłeś czas, by pozwiedzać miasto?

- Oczywiście. Ostatnio byłem w centrum na pokazie fontann przy Placa d'Espanya, skosztowaliśmy z żoną tutejszych specjałów w tapas barach. Kocham pływać w morzu i przebywać na plaży.

- Masz ulubione przysmaki?

- Jestem mało wybredny, jeśli chodzi o jedzenie. Lubię praktycznie wszystko, co jest świeże, spróbowałem już kilku potraw typu paella i różnych owoców morza i ryb, które uwielbiam.

- Coś cię zaskoczyło w Barcelonie?

- Lekki chaos na ulicach. Jazda samochodem przypomina czasem slalom gigant. Nie wiesz, kiedy jadący przed tobą samochód skręci, a jeśli już to robi, niekoniecznie to sygnalizuje. To miasto bardzo przyjazne i kosmopolityczne, ale sami Katalończycy są dość zamknięci w sobie i powściągliwi. Chcą, aby się komunikować w języku katalońskim, który jest dość trudny.

- Ale na pierwszej konferencji prasowej przemówiłeś właśnie w tym języku. Trener i dziennikarze bili ci brawo.

- Nie byłem przekonany, czy uda mi się powiedzieć wszystko bezbłędnie, bo uczyłem się wcześniej hiszpańskiego, a kataloński jednak trochę się od niego różni. Przed konferencją spotkałem się z bramkarzem Gonzalo Perezem de Vargasem na kawie i wtedy wpadł mi ten pomysł do głowy. Gonzalo pomógł mi w wymowie i przygotowaniu tych kilku zdań. Zaryzykowałem i wyszło dobrze.

- Twoje nazwisko nie jest proste do wymówienia dla Katalończyków.

- To prawda, niektórzy mają nadal z tym problem, nazywają mnie Camillo, Sypa oraz Sip-Sip, od tego, że jestem szybki.

- Nie tęsknisz za Polską?

- Jeszcze nie zdążyłem. Mam cały czas kontakt z rodziną, znajomymi z Polski, kolegami z byłej drużyny i z reprezentacji.

- Jakie są twoje plany na przyszłość?

- Skupiam się na dobrym przygotowaniu do sezonu, integracji z zespołem i aklimatyzacji w Hiszpanii. Mój samochód przyjechał na lawecie wraz z ostatnimi już naszymi rzeczami z Polski, więc na razie mam wszystko, czego potrzebuję do życia. Oby tylko zdrowie dopisywało.

Najnowsze