"Super Express": - Jak z pana zdrowiem?
Krzysztof Lijewski: - Utarło się, że zawsze mnie coś boli (śmiech). Teraz też coś strzyka, ale jestem do dyspozycji trenera. Najważniejsze, że uporałem się z poważniejszymi urazami.
- Kontuzje czołowych zawodników mogą się okazać największą przeszkodą w osiągnięciu sukcesu w mistrzostwach Europy?
- To dla nas rzeczywiście duży pech, bo i Grzesio Tkaczyk, i Mariusz Jurkiewicz stanowili o sile tej kadry. Wszyscy liczyliśmy, że Grzegorz będzie miał fajny powrót do reprezentacji, ale kontuzjowany bark już tak bardzo go bolał, że musiał się poddać operacji. Wciąż nie wiadomo również, czy po zerwaniu wiązadeł zdąży wrócić Mariusz. Trener będzie miał duży ból głowy, ale wierzę, że znajdzie odpowiednich zmienników.
- Po brązowym medalu mistrzostw świata w Katarze oczekiwania kibiców są bardzo duże...
- Mam świadomość, że im bliżej do pierwszego meczu, tym balonik oczekiwań będzie coraz większy. Nie da się od tego całkowicie odciąć, ale nie możemy wybiegać za bardzo w przyszłość. Nie ma co myśleć o pierwszym przeciwniku na Euro - Serbii. Teraz przed nami turniej we Wrocławiu. Pierwszy mecz gramy z Ukrainą i to jest najważniejsze. Piłka ręczna nauczyła mnie tak dużo pokory, że wiem, iż snucie dalekosiężnych planów zazwyczaj bywa zgubne.
- Ale zgodzi się pan, że mistrzostwa Europy we własnym kraju to chyba najlepszy moment na wywalczenie pierwszego medalu tej imprezy dla Polski?
- Przed nami impreza życia i marzymy o wielkich rzeczach. Na razie mogę obiecać, że będziemy jak Adam Małysz. On skok po skoku, a my mecz po meczu będziemy chcieli zajść jak najdalej.
- Myśli o Euro nie zepsuły świątecznego odpoczynku?
- Mam tak mało czasu dla najbliższych, że cieszę się każdą chwilą spędzoną z rodziną. W tym szczególnym okresie zapominam o piłce ręcznej, Euro, treningach. Gdyby 24 godziny człowiek myślał o handballu, to mógłby zwariować.