- Gdybym miał wskazać jakiś element, który dobrze funkcjonował w grze Biało-Czerwonych w spotkaniu ze Słowenią, to... nie mógłbym wskazać żadnego. Graliśmy bez jakiejkolwiek koncepcji, bez pomysłu! W ofensywie: bez kontr, bez pozycyjnego ataku, ze sporadycznymi dograniami do skrzydeł. Nie było rozciągania gry, próby zaskoczenia defensywy rywala – mówił nam brązowy medalista olimpijski z Montrealu w 1976.
Zygfryd Kuchta uznawany jest za najlepszego obrońcę w historii polskiej piłki ręcznej. Nikt więc bardziej niż on nie jest uprawniony do oceny Biało-Czerwonych w tym elemencie gry. - W obronie popełnialiśmy elementarne błędy. Nijak nie można porównać naszej w niej postawy do solidnego występu przeciwko Francuzom. Choć pamiętać należy, że o ile polscy kibice zachłysnęli się spotkaniem z „Trójkolorowymi”, to oni sami nie zagrali z nami wybitnego meczu. To jest zespół turniejowy, który dopiero będzie się rozkręcać – analizował nasz rozmówca.
- Słoweńcy kulturą gry bili nas na głowę; przewyższali w każdym elemencie. My z kolei – mentalnie i fizycznie – nie udźwignęliśmy wagi tego meczu – oceniał Zygfryd Kuchta. Jako że sam był selekcjonerem (wybitnym: w 1982 roku Polacy pod jego skrzydłami sięgnęli po brązowe medale mistrzostw świata), nie chciał wprost podsumować rozwiązań zaproponowanych na ten mecz sztab szkoleniowy. - Nie rozumiałem ustawienia taktycznego Olejniczaka, Jędraszczyka, Sićki... Grali słabo, ale... grać musieli, bo inni spisywali się jeszcze słabiej – zauważył jedynie.
Legendarny szczypiornista wybiegł też na chwilę myślami w (nieodległą) przyszłość. - Teraz trzeba szybko się podnieść, wygrać z Arabią Saudyjską i wejść do drugiej fazy turnieju. A potem w Krakowie pokazać, że potrafimy grać. Również po to, by w tych meczach odzyskać publiczność; w sobotę została ona bowiem przez drużynę utracona... - podsumował pozaboiskowy efekt aspekt Biało-Czerwonych.