"Super Express": - Jak się panu znudzi piłka ręczna, to zawsze może się pan zatrudnić jako reżyser horrorów...
Talant Dujszebajew: - Nigdy! Nie lubię horrorów. Nawet jak w telewizji przypadkiem trafię na taki film, to od razu zmieniam kanał. Ale na boisku rzeczywiście nie brakowało mocnych wrażeń. To były dwa mecze totalnej wojny i jestem dumny z chłopaków, że to my wyszliśmy z niej zwycięsko.
- Mogło być różnie, gdyby nie Michał Jurecki, który po tym jak zrobił go pan kapitanem Vive, walczy już nie za dwóch, ale za czterech.
- Michał to nie tylko genialny zawodnik, ale też wódz, który jak trzeba, to przytuli albo postawi na baczność. On na boisku nie zna strachu. Za drużynę wejdzie w trzech rywali i chociaż sam może oberwać, to i tak ich poprzestawia. To taki mój Król Lew. I w Vive, i w reprezentacji Polski to lider na lata.
- Po meczu Niemcy mieli pretensje do sędziów, że wam sprzyjali.
- A niech gadają, mnie jest wszystko jedno. Mieli 120 minut w dwóch meczach, żeby nas ograć. Szybko zapomnieli, że ich bramkarz Mattias Andersson już w trzeciej minucie drugiej połowy powinien dostać czerwoną kartkę. Nie było też dwóch minut kary dla Jureckiego w końcówce, a sędziowanie we Flensburgu?! Lepiej nie mówić.
- Na kogo chciałby pan trafić w półfinale LM?
- Do Final Four jest jeszcze miesiąc. Na razie o tym nie myślę. PSG, Vesprem, Kiel albo Barca i my. Każdy będzie chciał wygrać.
- Długo świętował pan awans?
- Od razu wróciłem do domu. Zdążyłem jeszcze na końcówkę meczu Atletico Madryt - Bayern.
- Flensburg to taki Bayern?
- W środę byli bardzo dobrze zorganizowani. Jak Atletico.
- Jeśli Flensburg to Atletico, to Vive jest jak.
- My jesteśmy jak Real Madryt (śmiech).