Adam Griffith przeszedł niesamowitą drogę z polskiego sierocińca do NFL

2016-02-08 8:51

Ta historia to scenariusz na film. Zresztą dokument już powstał, a nakręciła go telewizja ESPN. Bohaterem jest Adam Griffith (23 l.), który z zespołem Alabama Crimson Tide został w styczniu mistrzem NCAA w futbolu amerykańskim. A jeszcze 9 lat temu nazywał się Andrzej Dębowski, mieszkał w sierocińcu w Stargardzie Szczecińskim i nie miał przed sobą żadnych perspektyw.

"Super Express": - Jak to się stało, że trafiłeś do sierocińca w Stargardzie?

Adam Griffith: W domu było nas siedmioro (Adam ma jeszcze czterech braci i dwie siostry - red.), mieszkaliśmy w jednym pokoju. Chciałbym tu podkreślić, że moi rodzice nie mieli nigdy problemów z nadużywaniem żadnych substancji. Czy pili? Tak, ale nigdy nie zażywali narkotyków. Było im ciężko, więc zrobili, co uważali za słuszne, oddając mnie do sierocińca. To nie była dla nich łatwa decyzja, bo wiem, że mnie kochają. Chcieli mojego dobra. Przychodzili do mnie w odwiedziny, nigdy nie opuścili moich urodzin. Później przeniosłem się do innego domu dziecka, który był oddalony około 1,5 kilometra od domu. Mogłem ich odwiedzać, kiedy chciałem, więc nie było aż tak źle. Wielu moich kolegów i przyjaciół z domu dziecka miało dużo gorzej.

- Czyli mimo ciężkiego dzieciństwa nie masz nikomu za złe, a Polskę wspominasz pozytywnie?

- Polska zawsze będzie dla mnie domem. Najcięższą rzeczą w dzieciństwie było to, że nie mogłem mieszkać z rodzicami i rodzeństwem. Ale zdawałem sobie sprawę, że inne dzieciaki z sierocińca były w dużo gorszej sytuacji. Ja na końcu zostałem uratowany przez moich obecnych rodziców z USA, więc nie mam żadnego powodu do narzekania.

- Po latach wróciłeś do Stargardu z telewizją ESPN, która nakręciła o tobie wzruszający film.

- Na początku nie chciałem się zgodzić. Zostałem adoptowany w wieku 13 lat, nie widziałem biologicznych rodziców przez 9 lat. Nie miałem pojęcia, czego się spodziewać. Ale zaryzykowałem i nie żałuję.

- A jak trafiłeś do Alabamy, z którą odniosłeś wielki sukces?

- W drugiej klasie liceum pojechałem na obóz sportowy na uniwersytet w Tennessee. Tam wypatrzył mnie Chris Sailer. Jest specjalistą w dziedzinie kopaczy. Sporo zawodników dzięki jego rekomendacjom zrobiło karierę. Według niego byłem wtedy numerem 1 w kraju, dlatego kilka tygodni później dostałem zaproszenie do Alabamy. Spodobałem się sztabowi szkoleniowemu i złożyli mi ofertę. Nie zaakceptowałem jej od razu, bo chciałem zobaczyć, jak dobra jest ta ekipa. W liceum grałem w świetnej drużynie, która rozjeżdżała rywali. Przyzwyczaiłem się do zwycięstw i chciałem trafić do drużyny, która będzie liczyć się w walce o trofea. Nie mogłem lepiej trafić - Bama to jeden z najlepszych zespołów akademickich w USA.

- W nodze jest moc, a to sprawia, że jesteś porównywany do Sebastiana Janikowskiego. Jest twoim wzorem?

- Z początku tak nie było, choć zawsze zazdrościłem mu tej siły w nodze. Jako kopacz był świetny w liceum i jeszcze lepszy w college'u. A teraz ma za sobą 15 sezonów w NFL. Sam fakt, że jest utytułowanym kopaczem rodem z Polski, sprawia, że nie uniknę porównań do niego. Ale prawda jest taka, że kiedy byłem młodszy, nie myślałem, że czeka mnie kariera w NFL. Nie wiązałem przyszłości z futbolem. Wybrałem grę w Alabamie również dlatego, że nie muszę płacić za szkołę.

- Ale teraz chyba trochę zmieniłeś zdanie? Będziesz w drafcie NFL w tym roku?

- Zastanawiałem się nad tym, ale postanowiłem zostać w szkole jeszcze rok. Chcę powalczyć o obronę tytułu, a także rozpocząć studia magisterskie na kierunku Criminal Justice (prawo kryminalne). Od zawsze chciałem pracować w służbie mundurowej, ale nie jako policjant, tylko agent FBI. I tak się stanie, chyba że w 2017 roku trafię poprzez draft do NFL.

Najnowsze