"Super Express": - Na Balu Mistrzów Sportu wytrzymał pan tylko do 3 rano. Czyżby wydolność mistrza olimpijskiego była daleka od ideału?
Tomasz Majewski: - Nie, nie! Po prostu wykonuję teraz trening o dużej objętości. Kończę odbudowę mięśni, stąd dużo ćwiczeń siłowych, w tym przysiady ze sztangą i zarzuty sztangi na klatkę piersiową. No i od pięciu tygodni pcham też kulą.
- Poczynił pan jakieś noworoczne postanowienie?
- Mój główny cel na ten rok to medal mistrzostw świata w Berlinie. Cel mniejszy to rekord Polski (do wyniku 21,68 m brakuje mu 17 cm - red.). A najlepiej połączyć oba cele w jednym starcie. No i utrzymać ubiegłoroczną passę, kiedy w każdych zawodach stałem na "pudle".
- Mistrzowi olimpijskiemu może być jednak trudniej rozpoczynać nowy rok...
- To prawda. Jest inaczej niż rok temu, bo łatwiej i ciekawiej jest zdobywać, niż bronić tego, co się zdobyło. Ale chociaż wciąż mam w pamięci olimpijski sukces, to ciągle mi się chce.
- Chce się czego?
- Wciąż wygrywać i udowadniać, że jestem wśród najlepszych. Do tego nie potrzebuje psychologa. Presja psychiczna czy motywacja to nie jest problem. Doskonale sobie z tym radzę.
- Jak na miotacza kulą jest pan w doskonałym momencie kariery...
- Tak, 27 czy 28 lat to dobry wiek w kuli. Do 32 lat zwykle utrzymuje się największą moc. Chociaż taki Adam Nelson z USA ma już 35 lat, a w minionym roku ustanowił rekord życiowy.
- Na ile jest pan zadowolony z trzeciego miejsca w plebiscycie "Przeglądu Sportowego"?
- Nie obawiałem się porażki, ale wolałem na finiszu rywalizować z Leszkiem Blanikiem. Tymczasem wygrał Robert Kubica. Jestem z tego powodu zrozpaczony i chyba z tej rozpaczy zrobię wreszcie prawo jazdy, bo kierowcy mają lepiej (śmiech). A tak na serio, to szanuję wybór kibiców. A to trzecie miejsce może mnie drogo kosztować, bo chyba będę musiał zwrócić wielu znajomym pieniądze wydane na SMS-y z głosami na mnie.