- Trzeba jeszcze ustabilizować tę wysoką formę, a potem skoczyć... jeszcze wyżej, pobić rekord życiowy (wynosi on 4,82 - przyp. red.). Najfajniej byłoby, gdyby stało się to na mistrzostwach świata. Bo wtedy wynik 4,80 - 4,85 powinien zapewnić miejsce na podium - mówi Monika.
Poprzedni sezon nie był udany dla Pyrek. Na IO w Pekinie zajęła dopiero 5. miejsce z rezultatem 4,70 m.
- Jeszcze teraz uwiera mnie to niepowodzenie - zwierza się nam. - Dlatego dopiero niedawno zdecydowałam się obejrzeć film z moimi skokami w Pekinie. Nie wiem, jak mogłam strącić poprzeczkę w drugiej próbie na 4,75, skoro górna część ciała była o 20 centymetrów ponad nią? - analizuje.
Tamto niepowodzenie aż tak ją boli, że zmieniła plany życiowe. Odkłada na później macierzyństwo.
- Mamą zostanę dopiero po igrzyskach w Londynie - nie ukrywa Monika. - Obawiam się, że po urodzeniu dziecka mogłabym już nie wrócić do sportu. Tak jak wiele moich koleżanek. A chcę zdobyć ten olimpijski medal, którego mi brakuje w kolekcji. Po igrzyskach, w 2012 będę miała 32 lata. To bardzo dobry termin na macierzyństwo.
Na razie jednak Pyrek koncentruje się na przygotowaniach do sierpniowych MŚ.
- Jestem w zdecydowanie lepszej formie niż rok temu, bo tym razem nic nie zakłóciło przygotowań. Pobiłam rekordy życiowe, m.in. w biegu przez płotki, trójskoku z miejsca, przysiadzie ze sztangą i biegu na 60 metrów. I to wszystko bez "pakowania", bo wagę ciała od kilku lat mam niezmienną: 57 kilo - mówi.