"Super Express": - Jest pani zadowolona z tych startów?
Justyna Kowalczyk: - Rzadko myślę po minięciu mety, że wyszło dobrze, ale tym razem właśnie tak było. Zrealizowałam plan trenera Wierietielnego. Początek miał być spokojny, a ostatni odcinek "na maksa". I na ostatnich kilometrach uzyskałam drugi czas, za Szwedką Kallą, która u siebie musiała wygrać. Siódme miejsce zajęłam także rok temu, ale wtedy strata do rywalek była znacznie większa.
- Wszystko się pani w ten weekend udało?
- Do podium zabrakło tylko niespełna pięć sekund, więc jest lekki niedosyt. Te sekundy były w moich nogach. Naprawdę nie mam jeszcze pełnej formy.
- Po czym poznamy, kiedy forma już przyjdzie?
- No właśnie po tym, że nie będę taka świeża, jak w Gallivare. Kiedy padam za metą na ziemię, to znak, że forma jest. W ubiegłym sezonie wielokrotnie padałam i długo leżałam (śmiech).
- Może padnie pani już za kilka dni, w Kuusamo?
- Drogą do sukcesu jest tam bardzo dobre wykonanie karkołomnego zjazdu. I to dwa razy. Od wtorku będę maksymalnie "mordowała" na treningach przede wszystkim właśnie ten zjazd.