Tam poznali 39-letnią instruktorkę narciarską Gabrielę Andersen-Schiess. Gabi, rodowita Szwajcarka, mieszkała od lat w stanie Idaho i uczyła ludzi śligania się po stokach Gór Skalistych. Szwajcarzy nie mieli w tym czasie żadnej reprezentantki w maratonie, więc kiedy usłyszeli, że Andersen przebiegła ich kilka, zaproponowali jej godność reprezentantki na igrzyska.
Dzień w którym rozgrywano najdłuższy z biegów olimpijskich był parny. Jako pierwsza na stadion na którym 52 lata wcześniej triumfował Janusz Kusociński, wpadła Joan Benoit, która wygrała w dobry czasie 2:24.52. Dwadzieścia minut później w bramie pojawiła się Gabi Andersen, wyglądała strasznie. Zataczała się, jej lewa ręka zwisała jakby cały bark był sparaliżowany, nogi uginały się. Wyglądało, że Szwajcarka jest półprzytomna, bo nie była w stanie utrzymać kierunku, potykała się... Ktoś ze służb medycznych próbował do niej podbiec, ale został powstrzymany okrzykiem sędziów: - Nie dotykajcie jej, bo zostanie zdyskwalifikowana!
Zaczął się dramat na oczach 50-tysięcznej widowni. Gabi przewracała się, podnosiła i znów ruszała w kierunku mety. Kobiety na trybunach płakały, mężczyźni krzyczeli by przerwać to nieludzkie widowisko. 5 minut i 44 sekund zajęło Gabrieli przebycie ostatnich 350 m maratonu, ale w końcu do mety dotarła. W biegu zajęła 37. miejsce z czasem, 2:48.45. W pierwszych pięciu maratonach olimpijskich ery nowożytnej ten wynik dałby jej...złoty medal w konkurencji z mężczyznami.
Zaś paraliż i niedowład, minął jej już po dwóch godzinach. Dwa dni później pani Andersen -Schiess tańczyła na dyskotece dla sportowców.