"Super Express": - Nie ciągnie morskiego wilka znów na wodę?
Mateusz Kusznierewicz: - Ciągnie, ciągnie, czuję, że morze mnie wzywa. Będę pływał i to w wyścigach, tylko że na jachtach większych, morskich. Myślę o wielkich regatach międzynarodowych i o stworzeniu załogi pod polską banderą. Ale to drogi biznes. Startując przed laty w klasie Finn, miałem roczny budżet rzędu 500 tysięcy złotych. Potem wraz z Dominikiem Życkim w klasie Star potrzebowaliśmy 800 tysięcy, nawet milion rocznie. A plan optymalny, który opracowałem dla jachtu morskiego, trzyletni, którego celem byłoby podium w wielkich regatach, w rodzaju Sydney-Hobart, wymaga dwóch i pół miliona rocznie.
- W Polsce to bardzo dużo...
- Mam jednak pomysł na pozyskiwanie partnerów. Mógłbym napisać książkę na temat marketingu i pozyskiwania sponsorów, bo w trakcie pięciu olimpiad miałem ich dwudziestu pięciu, a każda umowa była inna. Przy sprzyjających wiatrach najwcześniej projekt mógłby zostać wprowadzony w życie wiosną 2015 roku.
- Nie ma pan ochoty zakotwiczyć dłużej na lądzie?
- Na razie rozkoszuję się szczęściem rodzinnym, nadrabiam to, co traciłem w przeszłości. Półtora miesiąca temu urodził się mój syn Maks i mam teraz dwoje dzieci. Ale po tylu zimach spędzonych na treningach i regatach w ciepłych krajach, trochę brakowało mi słońca, światła, zmiany otoczenia...
- Ale ze sportu chyba pan nie zrezygnował...
- Jeżdżę na nartach, gram w tenisa, z żoną grywamy też w squasha. Daję jej fory, ale omal mnie już ogrywa. Dobra jest. Wystąpiłem też w tym roku w wyścigu rowerowym i w 16 turniejach golfa, w którym odnajduję podobną rolę techniki jak w żeglarstwie. Ostatnio przegrałem z Jurkiem Dudkiem i Krzysztofem Materną. Lepszy ode mnie jest też Mariusz Czerkawski.