Jak to było na tym finiszu? To był horror...
Magda: Ja nie pamiętam. Ostatnie 300 metrów to już się modliłam, żeby wreszcie była meta, bo plecy bolały strasznie i przestały funkcjonować.
To prawda, że pod koniec wyścigu krzyczałaś do Julii: "Jedziesz sama"?
Magda: Nie wiem, ale rzeczywiście coś krzyczałam.
Julia: A ja nie zrozumiałam co. Ale wiedziałam, że Magda strasznie cierpi i chciałam, żeby ten jej ból się już skończył, więc płynęłam jak najszybicej do mety.
Kontuzji Magda doznała w czasie treningu. Było ryzyko, że nie wystartujecie?
Magda: Ostatnie 24 godziny przed startem spędziłam u masażystów i lekarzy. Mam tak obkuty tyłek po zatrzykach przeciwbólowych, że sobie nie wyobrażacie. Ważne, że ta blokada w plecach pomogła. Muszę podziękować pani doktor i fizjoterapeucie siatkarzy, który postawił mnie na nogi.
Na czym w ogóle polega ta kontuzja pleców?
Magda: Ja nawet nie wiem co się stało.
Julia: Doszło do spięcia więzadeł i mięśni w okolicach kości krzyżowej.
Magda: Nie mogłam w ogóle pochylić się do przodu, każda wykonywana czynność sprawiała mi straszny ból.
To w jakim w stanie psychicznym popłynęliście na ten start?
Julia: Z nastawieniem, że nie ma rzeczy niemożliwych. Starałam się Magdę motywować, a ona się temu poddawała, mimo, że płakała. Trzeba podkreślić wspaniałą postawę trenera Marcina Witowskiego, któemu należy się diamentowy medal. Po tym wszystkim ten brąz jest dla nas jak złoto. Te ostatnie 200 metrów to było coś niesamowitego. Widziałam, jak goniące nas Chinki i Nowozelandki nas zjadają, ale myślałam sobie cały czas, że nie, to tak się nie może skończyć.
Magda: Ja powiem szczerze, że moje zachowanie z rana było fatalne i powinnam za nie dostać tak w łeb, że szok. Byłam załamana. W pewnym momencie zgubiłam całą motywację. Zastąpił ją strach, że zawiodę Julię i trenera i te cztery lata ciężkich treningów pójdą na marne. Pomogła mi bardzo rozmową z mamą, która powiedziała, że cały czas we mnie wierzy. Ja w końcu też uwierzyłam, że dam radę i dokończymy dzieła.
Taktyka była taka, żeby mocno zacząć, a potem odpierać ataki rywalek?
Magda: Ja nie wiem (śmiech). Trener nas zrąbał, że pierwsze 1000 metrów popłynęliśmy za szybko, ale Julia powiedziała, że chodziło o to, żeby wykorzystać w pierwszej połowie czas, kiedy jeszcze byłam świeża i uciec jak najdalej. Dobrze, że ten wyścig nie kończył się 50 metrów dalej, bo gdyby tak było, to byśmy nie siedziały tutaj, tylko ryczały gdzieś w krzakach.
Julia: Taktyka miała być inna, ale jak zobaczyłyśmy co się dzieje, ruszyłyśmy mocno. Wiedziałam, że Magdę będzie coraz bardziej boleć. Pomyślałam: "Dobra jedziemy mocno, ucieknijmy najdalej jak się da,
a potem najwyżej dowiozę to sama".
Teraz odłożycie na dłużej wiosła?
Magda: Oj, na najbliższy czas na pewno. Ja teraz zajmę się wreszcie przygotowaniami do ślubu, więc czeka mnie dużo fajnych rzeczy.
Podobno chciałaś bardzo komuś zadedykować ten medal...
- Tak. Ten medal jest dla mojego taty, który niestety nie doczekał igrzysk. Zabrakło mu trzech miesięcy i kilku dni. Był naszym najwierniejszym fanem. To jest może śmieszne, ale on z nami był. Mieliśmy takiego małego pajączka w łódce, który się wczoraj zagnieździł. I jakoś tak czułam, że to może tata daje znak, że jest ze mną i czuwa nad nami.
Macie podobne charaktery czy jesteście zupełnie różne?
Magda: Trener mówi, że łączy nas tylko to, że jesteśmy kobietami (śmiech). Jesteśmy zupełnie różne, ale się uzupełniamy. Jak w najlepszym małżeństwie mamy lepsze i gorsze momenty. Julia mimo, że mnie czasem drażni, potrafi mnie zmobilizować, bo jak mnie wkurzy, to myślę sobie: "Ja ci cholero pokażę!".
Julia: Magda to maruda i pesymistka czyli zupełnie inaczej niż ja. To jest taka zadziora, że współczuję tym, którzy staną na jej drodze.
Magda: Mojemu mężowi też?
Julia: Tego nie powiedziałam (śmiech).