- Przy minus 20 stopniach nie da się jeździć, bo ręce przymarzają do kierownicy - wyjaśnia mistrzyni Europy i wicemistrzyni olimpijska w kolarstwie górskim. - Próbowałam, ale jeździć można tylko przy niewielkim mrozie, do minus ośmiu stopni.
Maja zamieniła więc rower górski na siłownię. Wylewa teraz siódme poty, dźwigając sztangi, biegając i jeżdżąc na rowerze treningowym. Wszystko po to, by odpowiednio przygotować się do sezonu (w lipcu mistrzostwa Europy w Izraelu, we wr ześniu mistrzostwa świata w Kanadzie). A co drugi dzień popularna "Pszczółka" zakłada... narty biegowe i rusza w trasę.
- Kiedy pobiegam tak 3-4 godziny, czuję się prawie jak Justyna Kowalczyk - śmieje się Maja, która nie ukrywa, że mierzy w tym roku wyjątkowo wysoko. Mistrzostwo świata i Europy?
- Wiem, że stać mnie na to - mówi wprost. - Zwłaszcza na medalu mistrzostw świata bardzo mi zależy.
Trudno się dziwić. W ubiegłym roku Polka była murowaną faworytką do złota, ale na oficjalnym treningu tuż przed zawodami uległa poważnemu wypadkowi. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze.
- Fizycznie są jeszcze minimalne ślady wypadku, za to jeśli chodzi o psychikę, to już zupełnie zapomniałam o tym, co się wydarzyło w Australii - zapewnia "Pszczółka". - Prawdę mówiąc, nie mogę się już doczekać kolejnych zawodów.