- Nie wiem, jak można rzucić tak daleko, skoro ma się takie zaległości treningowe. Sto pięćdziesiąt rzutów dyskiem zamiast planowanego tysiąca w ciągu czterech ostatnich tygodni. Ale teraz czuję niedosyt, że nie ma złota - przyznaje trener.
W finałowym konkursie rzucając z obandażowanym palcem Małachowski prowadził od pierwszej do ostatniej kolejki bijąc dwukrotnie rekord Polski (68,77 m w pierwszej i 69,15 w piątej). W ostatniej próbie przerzucił go Niemiec Robert Harting - 69,43.
- Szkoda, kurczę, bo kontuzjowany od wiosny palec nie boli mnie już od kilkunastu dni, dzięki zastrzykom doktora Roberta Śmigielskiego - mówi srebrny medalista. Ale absolutnie nie zamierza się martwić. - Od razu po finale poszliśmy z Tomkiem Majewskim i trenerami Witoldem Suskim i Henrykiem Olszewskim na piwo. Szaleństw nie było, ale do piątej rano posiedzieliśmy - opowiada. - Za to w nocy przed finałem spałem spokojnie. A w dniu finału, po obiadku przeczytałem w ciągu godziny książkę "Requiem dla gospodyni" - opowiada.
Książki to jego wielkie hobby. Innym byłby pies, gdyby tylko miał czas, by się nim zajmować.
- Kupiłbym sobie labradora. Bo przecież taki kawał chłopa jak ja, nie może trzymać yorka czy czegoś podobnego - tłumaczy ze śmiechem.
Pieniądze za nagrodę (30 tysięcy dolarów) bardzo się przydadzą.
- Kupiłem mamie dom w rodzinnym Bieżuniu. Dzięki temu nie będę musiał brać kredytu - cieszy się dyskobol, który sam mieszka od kilku lat w Warszawie, w wynajętym mieszkaniu. I tak w najbliższym czasie będzie, choć nie wszystko się Piotrowi w stolicy podoba.
- Denerwuje mnie ten pośpiech. Nie mogę patrzeć, jak siedemdziesięcioletnia babcia biegnie przez ulicę przy czerwonym świetle. Jak ja widzę, że nie zdążę na autobus, to spokojnie czekam na drugi i dzwonię do trenera, że się spóźnię – mówi Małachowski. - Ale za to w Warszawie spotkać można wielu ciekawych ludzi - dodaje.
Jest zawodnikiem Śląska Wrocław, w wojsku ma stopień starszego szeregowego. Może po sukcesie w Berlinie spotka go awans na kaprala?
- Wolałbym sierżanta. Ale już na generała to nie - żartuje wicemistrz świata.
Bariera 70 metrów wydaje się nadal poza jego zasięgiem. Sam Małachowski nie spodziewa się osiągnąć jej w tym roku.
- Raz już miałem siedemdziesiątkę, w tegorocznym mityngu w Halle. Ale spaliłem rzut - wzdycha. - A poza tym to, żeby tyle rzucać, powinienem schudnąć jakieś pięć kilo z tych moich ponad stu trzydziestu.
Po zdobyciu wicemistrzostwa świata w rzucie dyskiem Małachowski świętował do piątej nad ranem przy piwie z innym srebrnym medalistą - Tomaszem Majewskim (29 l.) i ich trenerami.
A przed południem Małachowski wybrał się z "Super Expressem" na spacer po stolicy Niemiec. I jeszcze jedno piwo wypił. 130-kilogramowy gigant może więcej niż zwykły śmiertelnik.