"gwizdek24.pl": - Co się właściwie stało?
Marcin Dołęga: - Ja nie mam pojęcia, co się stało. Ta sztanga była lekka, na treningach 190 kg wyrywałem przecież bez problemu. To nie jest dla mnie żaden ciężar. Wyrwany w środku nocy ze snu powinienem to zaliczyć i to raz za razem, a ja na tak ważnych zawodach miałem trzy próby i żadnej z nich nie zaliczyłem. Przecież to była jedyna i niepowtarzalna szansa, następnej już nie dostane. Tak bardzo marzyłem o tym medalu olimpijskim. Może właśnie za bardzo. Trzeba sobie powiedzieć otwarcie - igrzyska są nie dla mnie. Zdobyłem trzy złote medale na mistrzostwach świata, a z igrzysk znów nie przywiozłem żadnego. Oddałbym tamte trzy złota za jeden brąz olimpijski. Jestem załamany, to moja totalna klęska. A teraz po prostu chyba już muszę sobie powiedzieć: to koniec. Nie nadaję się do tego sportu.
- To były jakieś błędy techniczne?
- Właściwie cały czas nie wiem, jakie błędy popełniłem. Wyrywałem tę sztangę łatwo, ale potem nie miałem czucia w barkach. Byłem w szoku, nie mogłem jej w tych barkach zablokować.
- Może nie poradziłeś sobie z presją? Mówi się, że podnoszenie ciężarów wygrywa się nie siłą, ale głową...
- Wątpie, żeby to był problem z głową. Byłem świetnie przygotowany również od strony mentalnej. Sam byłem zdziwiony, że przed zawodami taki spokojny jestem. Wyjeżdżając z wioski olimpijskiej, nie czułem, że to są igrzyska, żadnego stresu nie było. Może właśnie byłem za spokojny.
- Krótko przed startem wycofali się twoi najwięksi rywale Rosjanie Chadżimurat Akkajew i Dmitrij Kłokow (oficjalnie z powodów zdrowotnych, red.). Adrian Zieliński mówił mi, że praktycznie nie ma już nikogo w stawce zawodników, kto mógłby ci zagrozić.
- Tak i przed startem powiedzieliśmy sobie z trenerem, że nie ma co szarżować, że te 190 kg to dla mnie przecież żaden problem, więc trzeba na początek spokojnie ten ciężar zaliczyć i potem patrzeć, co się wydarzy. A wyszło tak jak wyszło... Wiem, że wielu polskich kibiców liczyło na mnie, a ja bardzo chciałem im na tej najważniejszej sportowej imprezie wreszcie pokazać, że stać mnie na medal. I co? I po prostu dałem ciała. Znów tych kibiców zawiodłem. Przepraszam.
Londyn, Michał Chojecki