Kilka dni temu trener zaczął przygotowywać dom do zimy. To właśnie wtedy doszło do chwili grozy.
- Mieszkam w lesie, więc zawsze jesienią liście zapychają rynnę - zaczyna opowieść Cieślak. - Bałem się, że woda będzie się przelewać i trzeba to wyczyścić. Rutynowa robota - i to właśnie głupia rutyna mnie załatwiła! Schodziłem po drabinie i zamiast dojść do końca normalnie, to mi się, kurde, w połowie zachciało zeskakiwać. I to tyłem! Dostałem najmniejszy wymiar kary za głupotę. Wiek robi swoje, przecież jestem już chłop pod siedemdziesiątkę... Ale pewny jestem jednego - gdybym nie był wciąż tak wytrenowany, to bym tego nie przeżył.
Upadek był na tyle poważny, że Cieślak stracił przytomność.
- Spadłem z czterech metrów na stalową płytę ze śrubami, która mocuje komin. Lewą stronę ciała mam tak zbitą, że jest dosłownie czarna. Siła uderzenia była potworna, byłem przekonany, iż mam połamaną miednicę i żebra. Sprawdziłem nogi - obie na szczęście pracowały, więc jakoś się pozbierałem. No i... wszedłem na ten komin dokończyć robotę - relacjonuje.
Selekcjoner reprezentacji dochodzi już do siebie, ale wciąż odczuwa skutki feralnego skoku z drabiny. - Mam porozbijane żebra, a w płucach dusi. Kasłać nie mogłem, bo czułem, jakby mnie nożem kroili. Spać nie dało się ani na lewym boku, ani na plecach. Dramat - wyznaje.
Cieślak ma świadomość, że miał dużo szczęścia, bo wypadek mógł się zakończyć tragicznie.
- Chyba jeszcze mnie nie wołają do góry. W trakcie kariery żużlowej miałem dwa razy złamany kręgosłup, potrzaskane łopatki, żebra, kolana. A tu mogłem sobie narobić problemów, skacząc z drabiny... Mogłem zostać dziadem, połamać kręgosłup. Leigh Adams przejeździł całe życie na żużlu, a po zakończeniu kariery chciał się przejechać na motorze, złamał kręgosłup i jeździ na wózku. Opatrzność nade mną czuwa. Dojdę do siebie i w przyszłym roku będę prowadził reprezentację do sukcesów. Jak to mówią: "Na żołnierzu zmokło, na żołnierzu wyschnie". Ból jest, ale trzeba go pokonać, być twardym, a nie mięczakiem - podkreśla.