Sawrymowicz wygrał wyścig na 1500 m kraulem i uzyskał najlepszy w tym sezonie czas na świecie – 14.29,81 min. Drugiego – Duńczyka Madsa Glaesera wyprzedził zaledwie o 0,07 sek. Czyli o 4 centymetry.
"Super Express": - Liczyłeś na ten złoty medal?
Mateusz Sawrymowicz: – Nie. W ogóle nie wiedziałem, w jakiej jestem formie. W Los Angeles pracowałem ostatnio nad siłą, a nie nad dynamiką. Ale wszystko podporządkowane jest igrzyskom, to są długofalowe przygotowania. Myślę, że mam jeszcze rezerwy i w samym treningu, i w odpowiedniej diecie oraz odżywkach
- Formę przywiozłeś z USA. Nie można jej przygotować w kraju?
– Można, czego dowiodłem cztery lata temu (złoto MŚ – red.). Ale w Los Angeles jest mi dobrze, jest lepszy klimat, wreszcie nie łapię chorób i kontuzji.
- Byłeś zły, że przyszło ci płynąć w słabszej, porannej sesji?
– Nie, bo przed mistrzostwami takie było moje miejsce w rankingu. Trochę szkoda. Ale był też plus, że mogłem płynąć swoim tempem. Wszystko wyszło na maksa. Jestem zaskoczony uzyskanym czasem
- Jak się czułeś na trybunach po południu, gdy płynęli najgroźniejsi rywale i decydował się podział medali?
- Stresowałem się bardzo. Nie widziałem początku wyścigu, przyszedłem na trybuny, gdy Mads Glaeser zaczął prowadzić. Kiedy miał 1,5 sekundy straty do mnie, rozluźniłem się trochę. Nie dał rady mnie dogonić.
- Jeszcze 50 metrów i mógłby cię wyprzedzić...
- Słucham?! Gdyby było 50 metrów więcej, to raczej ja mógłbym coś zyskać, bo płynęło mi się dobrze. Nie ma co gdybać...
- Słyszałeś w wodzie głośny doping szczecińskiej publiczności?
- Doping się czuje, a bardzo dobrze słyszy się rytmiczne gwizdy. I to pomaga. Choć w wodzie trzeba przede wszystkim koncentrować się na elementach technicznych.