W domu państwa Blaników w Radlinie, gdzie wychował się złoty medalista z Pekinu, gwarno. Rodzice, siostra Mirela i brat Darek - wszyscy trzymali kciuki za Leszka.
- Ja już wiedziałem, że będzie dobrze, jak ten Rumun upadł przy drugim skoku - mówi pan Ludwik (64 l.), tata gimnastyka.
- Wiedzieliśmy, że Leszek jest bardzo dobrze przygotowany - tłumaczy pani Halina. - Temu występowi poświęcił wszystko. Ale przecież wystarczyłby jeden maleńki błąd i wszystko posypałoby się w drobny mak, bo tu niczego nie da się odrobić. To nie jest piłka nożna, że stracisz gola i jeszcze wygrasz mecz. Tu dzieje się wszystko w ułamku sekundy. Złe ułożenie dłoni, moment zawahania na rozbiegu i koniec... - fachowo tłumaczy mama złotego medalisty.
Na szczęście Leszek wykonał oba skoki rewelacyjnie. - Teraz wszyscy czekamy, aż do nas przyjedzie i pokaże medal - śmieje się pani Halina. - Pamiętam jeszcze, gdy jako dziecko fikał swoje koziołki, a teraz jest mistrzem!