"Super Express": - Kończy pan karierę z poczuciem spełnienia?
Paweł Korzeniowski: - Na 99 procent czuje się spełniony. Kariera była bardzo udana. A ten jeden procent zostawiam na niezdobyty medal olimpijski. Przeszkodziły brak szczęścia i brak doświadczenia. Zbyt mało byłem świadomy jako pływak.
- Zamieniłby pan olimpijski krążek na wszystkie, które wywalczył?
- To bardzo trudne pytanie. Nie na pewno. Przecież udało mi się osiągnąć prawie wszystko, co można.
- Co było największym sukcesem, a co najdotkliwszą porażką?
- Sukcesy to tytuł mistrza świata i trzy tytuły mistrza Europy na długim basenie. A największa porażka to start na igrzyskach w Rio. Najgorszy w karierze (odpadł w eliminacjach 100 m motylkiem i dwóch sztafet - red.). Poszło o detale, chociaż nie dotyczyło to psychiki. Skutek był taki, że zbyt mało było we mnie energii.
- Czy z obecną wiedzą trenerską zmieniłby pan coś w swoich treningach w minionych latach?
- Gdybym wtedy miał dzisiejsze doświadczenie, zmieniłbym dużo. Na przykład wprowadziłbym więcej elementów treningu sprinterskiego. I miałbym medal olimpijski.
- A gdyby można było coś wziąć od Otylii Jędrzejczak?
- Miała większy talent. Superwarunki fizyczne, gibkość stóp, miękkość pływania. Do tego mocna głowa, potrafiła oprzeć się presji. No i lepiej wiedziała, do czego w sporcie dąży, miała w tym upór.
- Pechowo trafił pan na czasy świetności Michaela Phelpsa.
- Nie traktuję tego w ten sposób. Fajnie było pościgać się z nim kilka razy i z tego się cieszę. Nie wygrałem z nim, ale w pewnej chwili byłem wyżej od niego w rankingach.
- A czy sport nie pozbawił pana czegoś w życiu prywatnym?
- Nie sądzę, bym stracił coś ważnego. Jestem człowiekiem żonatym. Nie powiem jednak ani z kim, ani jak dawno. Przyjdzie na to właściwy czas.