"Super Express": - Podobno szalejąca grypa powaliła nawet 5-krotnego mistrza świata strongmanów...
Mariusz Pudzianowski: - To prawda. Po ostrym treningu wyszedłem beztrosko bez czapeczki na ten ziąb. No i się doigrałem. Rozgrzany, mokry i zmęczony organizm nie wytrzymał, zwaliło mnie z nóg zupełnie. Ale już doszedłem do siebie. Kroplówki i antybiotyki zrobiły swoje. Od poniedziałku jest OK i znowu zasuwam na maksa.
- Nie ma chwili do stracenia. Pojedynek w MMA z Marcinem Najmanem już 11 grudnia.
- Haruję ciężko od miesiąca, już dwa dni po powrocie z mistrzostw świata strongmanów siedziałem na macie. Reżim treningowy narzuciłem sobie straszny. Raz tak poszedłem na maksa, że aż zwymiotowałem z wycieńczenia.
- Najman kpi z ciebie. Mówi, że załatwi sprawę, zanim zdążysz wykorzystać swoją siłę.
- I niech tak dalej mówi. On myśli, że ja się nie umiem bić, bo nie mam takiego jak on doświadczenia w ringu. OK, może i oficjalnych walk nie mam na swoim koncie, ale za to nieoficjalnych było tyle, że nie potrafiłbym zliczyć. Łatwiej by mi było policzyć posterunki policji, na które trafiłem po ulicznych bójkach, a i z tym miałbym problemy (śmiech). Między 16. a 22. rokiem życia stałem na bramce w wiejskich dyskotekach, więc często trzeba było się bić. Wiem, jak się to robi.
- Jaka jest twoja najmocniejsza strona? Siła?
- Jestem silny, ale mój największy atut to niezłomny charakter.
- MMA to mieszanka wielu sztuk walki, więc dużo musisz się nauczyć. Jak wygląda teraz twój dzień?
- Treningi zaczynam już od 8 rano od biegania. Potem dwie godziny szlifuję technikę - pady, chwyty, uderzenia itd. Później 45 minut zasuwania na rowerze stacjonarnym. Następnie siłownia, a wieczorem sparingi z zapaśnikami albo bokserami.
- I jak sobie radzisz podczas tych sparingów?
- Dobrze, tylko muszę bardzo uważać, żeby nikomu nie stała się krzywda. Raz w czasie zapasów tak ścisnąłem gościa, że aż mu żebro wgniotłem w płuca. Biedny nie mógł oddechu złapać.