Spośród tej czwórki tylko ekipa z Ohio ma na koncie MLS Cup, a Dallas i Red Bulls po zaledwie jednym występie w finale. Wszystko wskazuje na to, że w lidze następuje zmiana warty i w grze o wszystko liczą się nie ekipy z gwiazdorami w składzie, tylko wyrównane drużyny stawiające na młodzież i wychowanków. A to z kolei sprawia, że wytypowanie tegorocznego faworyta spośród tego grona jest piekielnie trudne.
Piłkarska niedziela w MLS rozpoczęła się od starcia w Harrison, gdzie na Red Bull Arena Czerwone Byki zmierzyły się z DC United. Gospodarzom przyszło bronić jednobramkowej zaliczki z RFK Stadium, ale - co stało się znakiem rozpoznawczym Jesse Marscha - nie zamierzali oni stawiać na defensywę. Już w 2.min świetnym strzałem popisał się Mike Grella, ale piłka uderzyła w spojenie słupka z poprzeczką. W pierwszych minutach kilkakrotnie zakotłowało się w polu karnym po rzutach rożnych wykonywanych przez Sashę Kljestana.
Goście, którzy czterokrotnie zdobywali MLS Cup (po raz ostatni w 2004), przeczekali szturm Byków i powoli zaczęli się odgryzać. Kilkakrotnie Fabian Espindola i Alvaro Saborio dochodzili do pozycji strzeleckich, ale ich celowniki nie były odpowiednio nastawione. Dobrze grała dwójka środkowych obrońców Red Bulls: Mateusz Miazga i Ronald Zubar, która nie pozwoliła graczom ofensywnym United na zbyt wiele.
Był to typowy mecz walki pomiędzy dwoma rywalami, którzy znają się doskonale. United wiedzieli, że nie mogą dopuścić do stałych fragmentów gry i akcji oskrzydlających i skupiali się na wybijaniu Byków z gry. Z drugiej strony brakowało im atutów, aby przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. W całym spotkaniu oddali na bramkę Luisa Roblesa zaledwie dwa celne strzały na bramkę.
Jedyny gol padł w doliczonym czasie gry, kiedy ładną akcję Gonzalo Verona wykończył Bradley Wright-Phillips. Dla Anglika był to już szósty gol dla Red Bulls w playoffs - czym ustanowił nowy rekord klubu. Również Robles, który zachował czyste konto po raz trzeci w karierze w fazie pucharowej, stał się liderem klubowej klasyfikacji w tej dziedzinie.
Ku uciesze nadkompletu widzów na Red Bull Arena Byki awansowały do finału konferencji po raz czwarty raz w historii klubu. W przedostatniej fazie tegorocznych playoffs, która rozpocznie się po tygodniowej pauzie związanej z pierwszym meczem USA w el. do MŚ 2018 (na który Jurgen Klinsmann powołał m.in. Mateusza Miazgę) nowojorczycy zmierzą się z Columbus Crew. Co ciekawe to właśnie ta ekipa była przeciwnikiem Red Bulls w jedynym dla obu drużyn finale MLS w 2008.
W tegorocznych playoffs ekipa z Ohio okazała się lepsza od zespołu Didiera Drogby - Montrealu Impact. Po porażce 1:2 w Kanadzie zespół Grega Berhaltera odrobił straty na Mapfre Stadium z nawiązką, choć potrzebował do tego dogrywki. Ojcem zwycięstwa był strzelec 22. goli w sezonie zasadniczym Kei Kamara, który najpierw trafił do siatki już w 4.min, a potem w 21.min dogrywki zdobył gola przesądzającego o awansie. Pozostałe bramki były autorstwa Dilly Duki (40.min dla Impactu) i Ethana Finlay (w 77.min dla Crew). Mecz, który oglądało ponad 19 tys. kibiców stał na bardzo dobrym poziomie, bo obie drużyny postawiły na ofensywę. Łącznie na bramkę Steve'a Clarka i Evana Busha oddano aż 44 strzały, z czego niemal połowa (20) była celna. Awans Columbus sprawił, że w finale Wschodu zobaczymy dwie najlepsze ekipy sezonu zasadniczego w tej konferencji.
Na Zachodzie również nie brakowało emocji. W Dallas miejscowi FC mieli do odrobienia jedną bramkę z Seattle (1:2), ale aż do 84.min na Toyota Stadium utrzymywał się wynik bezbramkowy. Wtedy do siatki gości trafił Tesho Akindele i wydawało się, że ten gol przesądzi o awansie. Tymczasem w 90.min Chad Marshall po podaniu wprowadzonego dwie minuty wcześniej Marco Pappy wyrównał stan pojedynku i goście już witali się z gąską. Ale gracze Oscara Parejy grali do końca i w pierwszej minucie doliczonego czasu gry Walker Zimmerman (wszedł na boisko w 84.min!) wykorzystał zagranie Blasa Pereza i doprowadził do dogrywki. W niej obie ekipy postawiły na atak, ale mimo kilku świetnych okazji więcej goli nie padło i o wszystkim musiały zadecydować rzuty karne. Ku uciesze 17287 widzów lepiej wykonywali je gospodarze, którzy nie pomylili się ani razu w czterech próbach. Po drugiej stronie zaledwie 20-letni Jesse Gonzalez wyłapał próby Andreasa Ivanschitza oraz Chada Barretta i obok Zimmermana (skuteczny wykonawca decydującego rzutu karnego) stał się bohaterem tego stojącego na świetnym poziomie spotkania.
Rywalem Dallas, które awansowało do finału jak najbardziej zasłużenie (najlepsza drużyna Zachodu w sezonie zasadniczym) będą piłkarze Portland Timbers. Chłopcy Caleba Portera w rewanżowym meczu półfinałowym pokonali na wyjeździe Vancouver Whitecaps 2:0 (w pierwszym spotkaniu było 0:0). Pierwszoplanową postacią na BC Place, gdzie zgromadziło się niemal 28 tys. widzów był Fanendo Adi, który w 31.min strzelił pięknego gola, a w doliczonym czasie gry asystował przy bramce Diego Chary. Dla klubu z regionu Cascadia będzie to drugi w przeciągu pięciu lat gry występ w finale konferencji. W 2013 w dwumeczu lepsi okazali się piłkarze Realu Salt Lake City.
Tekst Tomek Moczerniuk
Półfinały konferencji (tłustym drukiem finaliści):
Wschód:
New York Red Bulls - DC United 1:0 (Bradley Wright-Phillips 90'), pierwszy mecz: 1:0
Columbus Crew - Montreal Impact 3:1 (Kamara 4' 111' Finlay 77' - Duka 40'), pierwszy mecz: 1:2
Zachód:
FC Dallas - Seattle Sounders 2:1 (Akindele 84' Zimmerman 90' - Marshall 90'), k: 4:2, pierwszy mecz: 1:2
Vancouver Whitecaps - Portland Timbers 0:2 (Adi 31' Chara 90'), pierwszy mecz: 0:0
Finały (22 i 29 listopada):
Columbus Crew - New York Red Bulls
Portland Timbers - FC Dallas