Sens przegrywania

2010-02-17 2:38

Dopadł mnie kibic: - Dlaczego wysłaliśmy do Vancouver sportowców, którzy zajmują ostatnie miejsca? Nie dość, że to kosztuje, to jeszcze nas kompromitują.

Rzeczywiście na igrzyskach zdarzyły nam się takie wpadki. Polska łyżwiarka była ostatnia na 3000 m, polski łyżwiarz na 500 m. Para figurowa przywlokła się gdzieś w ogonie duetów tanecznych. Czy był sens w szkoleniu ich latami, a potem wysyłaniu na igrzyska? Według mnie był.

Na sporty zimowe od dziesięcioleci wydaje się u nas...grosze. Dopiero sukcesy Filipowskiego i Siudków pomogły zbudować parę lodowisk, dopiero „małyszomania” dała impuls do zbudowania jednej (!) skoczni. W ogóle jednak sporty zimowe, to bieda z nędzą, która czeka na cud sukcesu.

Taki cudem-objawieniem był  Małysz, którego nie zrodził żaden system szkolenia, lecz indywidualny talent, który eksplodował wbrew logice. Takim cudem jest Justyna Kowalczyk, którą w odpowiednim momencie złapał i oszlifował Aleksander Wierietielny. Inne zimowe dyscypliny na ten cud czekają.

I to jest sens wysyłania ich na igrzyska. Bez magnesu olimpijskiej szansy reszta polskich łyżwiarzy, narciarzy i snowboardzistów rzuci w kąt wyczynowy sprzęt i pójdzie – jak wielu ich rówieśników – na piwo. A nam zostaną tylko wspomnienia po Adamie i Justynie.

Najnowsze