Rzeczywiście na igrzyskach zdarzyły nam się takie wpadki. Polska łyżwiarka była ostatnia na 3000 m, polski łyżwiarz na 500 m. Para figurowa przywlokła się gdzieś w ogonie duetów tanecznych. Czy był sens w szkoleniu ich latami, a potem wysyłaniu na igrzyska? Według mnie był.
Na sporty zimowe od dziesięcioleci wydaje się u nas...grosze. Dopiero sukcesy Filipowskiego i Siudków pomogły zbudować parę lodowisk, dopiero „małyszomania” dała impuls do zbudowania jednej (!) skoczni. W ogóle jednak sporty zimowe, to bieda z nędzą, która czeka na cud sukcesu.
Taki cudem-objawieniem był Małysz, którego nie zrodził żaden system szkolenia, lecz indywidualny talent, który eksplodował wbrew logice. Takim cudem jest Justyna Kowalczyk, którą w odpowiednim momencie złapał i oszlifował Aleksander Wierietielny. Inne zimowe dyscypliny na ten cud czekają.
I to jest sens wysyłania ich na igrzyska. Bez magnesu olimpijskiej szansy reszta polskich łyżwiarzy, narciarzy i snowboardzistów rzuci w kąt wyczynowy sprzęt i pójdzie – jak wielu ich rówieśników – na piwo. A nam zostaną tylko wspomnienia po Adamie i Justynie.
Sens przegrywania
2010-02-17
2:38
Dopadł mnie kibic: - Dlaczego wysłaliśmy do Vancouver sportowców, którzy zajmują ostatnie miejsca? Nie dość, że to kosztuje, to jeszcze nas kompromitują.