Niestety, rzut Gontiuka wykonany równo z końcową syreną pozbawił go być może nawet olimpijskiego złota.
Takiego dramatu polskiego judoki przez 30 lat dziennikarskiej kariery jeszcze nie widziałem. Pamiętam, jak w Barcelonie Paweł Nastula stracił pewny medal, bo otrzymał karę za rozwiązanie pasa od kimona. Ale to nic w porównaniu z tym, co przydarzyło się Krawczykowi. Judoka Czarnych Bytom walczył tu fantastycznie. Trzy pierwsze walki wygrał przed czasem (z Marokańczykiem Salehem, Amerykaninem Hawnem i Azerem Azizowem). I potem w walce o finał z Gontiukiem nastąpił ten dramat.
5 sekund przed końcem Krawczyk prowadził, obaj mieli na koncie po jednym yuko, ale Polak aż 3 koki, przy jednej rywala. Mógł taktycznie unikać walki. On jednak zaatakował i nie zdołał złapać nóg rywala. Choć do końca pozostawały zaledwie 3 sekundy, Gontiuk zdążył złapać Krawczyka, który równo z końcową syreną wylądował na plecach po rzucie zwanym sumigoshi.
Czy on podniesie się po takim pechu? - zadawałem sobie pytanie. Niestety. Dramat okazał się za silny na nerwy Krawczyka. W pojedynku o brązowy medal przegrał z Brazylijczykiem Flavio Canto, pod koniec nawet nie próbując walczyć. Zrezygnowany, kompletnie załamany Krawczyk nie chciał z nikim rozmawiać.
- Ta przegrana o finał z Gontiukiem to był absolutny przypadek. Kontrolował ten pojedynek i prowadził. Popełnił fatalny błąd z powodu zmęczenia i emocji - tłumaczył trener polskich judoków, Wiesław Błach.