- Ostatni mecz w reprezentacji i… ostatnia rozmowa w „strefie mieszanej”. Pytanie zaś tradycyjne: jak było?
Kamil Grosicki: - To był piękny moment. Cieszę się, że wygraliśmy, i że zaliczyłem te 30 minut. Trochę pohasałem, coś się tam się za moją sprawą działo.
- Już w pierwszej minucie mogła być bramka!
- Szkoda, że nie udało się jej strzelić. Ale najważniejsze dla mnie była możliwość pożegnania się z kibicami. Taki mecz to najlepsza nagroda za te wszystkie lata w reprezentacji.
- To zaskakująca sytuacja, gdy najlepszy piłkarz w drużynie schodzi z boiska jako pierwszy…
- Normalna „wędka” (śmiech.) Z trenerem Probierzem nigdy nic nie wiadomo. Już piętnaście lat temu, jak pamiętam, takie sytuacje się zdarzały… A mówiąc poważnie: bardzo się cieszę, że mogłem zakończyć swą reprezentacyjną karierę pod wodzą selekcjonera, u którego kiedyś zaczynałem swoją prawdziwą przygodę piłkarską. To jest megamiłe.
- Im bliżej było meczu, tym trudniej było na zgrupowaniu zachować spokój wewnętrzny?
- Powiem wam, że w tygodniu miałem gorsze momenty, kiedy myślałem o rodzinie, o kibicach. Wtedy mnie tak coś wewnętrznie spinało. Ale cały piątek spędziłem z przyjaciółmi. To nie było normalne przygotowanie do meczu, jak powinno być, ale... właśnie tego mi było potrzeba, żeby o tym meczu – i o tym zakończeniu… - w ogóle nie myśleć. Kiedy więc przyjechałem na stadion, naprawdę cieszyłem się na ten mecz. Nie każdy zawodnik kończący karierę w kadrze dostaje taką szansę pożegnania się z kibicami.
- I nawet Robert Lewandowski dotarł. Wiedział pan o tym czy to faktycznie była niespodzianka?
- Nie wiedziałem. Dowiedziałem się w piątek rano. I podziękowałem mu za ten przyjazd. Powiedziałem, że cieszę się, że jest tutaj, bo przeżyliśmy wiele pięknych chwil w reprezentacji. A on wie, że zawsze miał ode mnie wsparcie w gorszych momentach. Byłem pierwszym, który go wspierał. Więc powtórzę: cieszę się, że kapitan przyjechał; ze przyjechał przyjaciel z boiska. Wielu innych przyjaciół dziś nie było: Kamila Glika, Kuby Błaszczykowskiego, Łukasza Fabiańskiego, Arka Milika. Ale dzwonili wszyscy. Rozmawialiśmy albo po prostu nagrywali piękne słowa.
- Nie było pomysłu, żeby jednak został pan na murawie przynajmniej do końca 1. połowy?
- Panowie, wszyscy wiemy, że swoją reprezentacyjną karierę zakończyłem rok temu, i była to decyzja przemyślana. Dzisiaj dostałem jeszcze ten jeden mecz i po prostu chciałem jak najlepsze wrażenie po sobie zostawić. Szkoda oczywiście, że jakiejś „liczby” - bramki czy asysty - nie było, bo one zawsze dla mnie były najważniejsze na boisku. Ale cieszę się, że takie naprawdę fajne zgrupowanie z chłopakami przeżyłem. Te pięć dni naprawdę pokazało mi, że po latach oddanych tej reprezentacji szanują mnie nie tylko kibice, ale także koledzy z boiska, trenerzy, cały sztab.
Tymi momentami żyła cała Polska! Fantastyczne chwile Kamila Grosickiego w reprezentacji
- Łzy wzruszenia były?
- Powstrzymałem je, choć jak zobaczyłem, że ma je w oczach córka, to też mnie coś „szarpnęło”.
- Teraz wakacje?
- Tak, jeden przyjaciel na mnie czeka już w Turcji (Kamil Glik – dop. aut.). W sobotę rano wylatuję, w niedzielę urodziny. Śledźcie media, bo będzie się działo! (śmiech)
