Za sukcesem Agnieszki Wieszczek (25 l.) stoi warsztat samochodowy jej ojca i rozpadający się co chwilę polonez trenera. Na pierwszym zgrupowaniu zapaśniczka przeżyła piekło, ale w ekspresowym tempie nadrobiła kilkuletnie zaległości. Nagrodą jest brązowy medal z Pekinu.
Dziś warsztatu w rodzinnym mieście Agnieszki, Wałbrzychu, już nie ma. Poloneza, od którego zaczęła się jej kariera - też nie.
- Musiałem zamknąć zakład, bo nagle dopadło mnie uczulenie na... smar - opowiada "Super Expressowi" Zbigniew Kiełbasiński (56 l.), ojciec Agnieszki. - A auto zostało dwa lata temu skradzione - wtrąca pierwszy trener Wieszczek, Dariusz Piaskowski (41 l.).
Wpadła w złe towarzystwo
Cała historia zaczęła się w wakacje 2001 roku.
- Ten polonez to był najgorszy rzęch, jakiego kiedykolwiek widziałam. Rozpadał się co chwilę, ojciec go ciągle naprawiał, ale pewnego razu zamiast wziąć za to pieniądze zapytał trenera, czy by mnie nie zabrał na obóz. Zgodził się bez wahania - wspomina Agnieszka.
Spakowała się w 10 minut, a jeszcze szybciej pokochała zapasy.
- Poznałem ją już trzy lata wcześniej. W szkole, do której chodziła, prowadziłem zajęcia, ale wtedy stwierdziła, że ten sport się jej nie podoba. Na szczęście później było zupełnie inaczej - opowiada Piaskowski. - To były trudne dla Agnieszki czasy. Wpadła w złe towarzystwo i ojciec przy kolejnej mojej wizycie w warsztacie poprosił, bym zorganizował jej jakoś czas. Akurat jechałem z dziewczynami na obóz, więc ją zabrałem - mówi trener.
Ojciec już wcześniej myślał o tym, by zapisać córkę na treningi jakiegoś sportu walki.
- Biegała w sztafetach przełajowych, ale to nie było to, wciąż roznosiła ją energia. Zapasy okazały się dobrym ruchem - podkreśla pan Zbigniew. A lekkoatletyczne przygotowanie pomogło jej później na macie.
- Gdyby wcześniej się obijała i cały czas siedziała na czterech literach, to potem kariery by nie zrobiła. A tak kilkuletnie zaległości nadrobiła w ekspresowym tempie: w dwa lata była najlepszą juniorką w Polsce, w cztery najlepszą seniorką, a po siedmiu latach ma już medal olimpijski - cieszy się trener, który przyznaje jednocześnie, że Agnieszka nie była łatwą podopieczną.
- W czasie treningu jeszcze było OK, ale poza nim to koszmar. To był szałaput, wszędzie było jej pełno, podejmowała każde wyzwanie. Gdyby zorganizować konkurs w rzucie kombinerkami przez stodołę, zrobiłaby wszystko, by wygrać - wspomina ze śmiechem Piaskowski.
Zamiast zapasów taniec erotyczny
Ambitny trener poradził sobie jednak z wybuchową zawodniczką.
- Dojrzała emocjonalnie, umysł zaczął pracować jak trzeba. Bez tego nie byłoby sukcesu w Pekinie - ocenia szkoleniowiec.
Agnieszce z wcześniejszych lat pozostało za to specyficzne poczucie humoru. W Internecie można natknąć się na ankietę, w której na pytanie: "Gdyby zapasy nie istniały, uprawiałabym...", odpowiada: "Taniec erotyczny na rurce 21-calowej". A to nie koniec. Według tego samego źródła, Agnieszka najbardziej chciałaby się zmierzyć z niedźwiedziem polarnym, a w cztery oczy najchętniej porozmawiałaby z cyklopem.
- Jak ktoś zadaje głupie pytanie, dostaje głupie odpowiedzi - śmieje się Agnieszka, która za brązowy medal dostanie od PKOl 100 tys. zł. - Kupię trenerowi kolejnego rzęcha. Może w jakimś innym warsztacie będzie się krzątać kolejny zapaśniczy talent... - kończy.