- To bardzo dobry rok: narodziny potomka i drugie w karierze mistrzostwo olimpijskie. Wrażenia zupełnie różne, porównać ich się nie da, ale wielkie - mówi mistrz.
"Super Express": - I tylko bariera 22 metrów raz jeszcze panu uciekła
Tomasz Majewski: - Szansa na to była tylko raz: podczas igrzysk w Londynie, bo tylko wtedy miałem formę na tym poziomie. Nie płaczę z tego powodu. Nie można mieć wszystkiego naraz. A mam teraz cel na rok przyszły.
- Na jaki czas deklaruje pan kontynuowanie kariery sportowca?
- Na kolejny czteroletni cykl, do igrzysk 2016 w Rio. Pewnie wytrzymam. A potem będzie nowa przygoda w życiu. Zapewne ciekawa.
- A czy dobrze jest być tak wielkim mężczyzną? (Majewski mierzy 204 cm i waży ok. 140 kg - przyp. red.)
- Są zalety i wady, ale generalnie chwalę sobie. Chociaż koszty życia są wyższe (śmiech). Kilka razy mocno walnąłem się w głowę we framugę, przechodząc przez drzwi, więc nabrałem nawyku, by się schylać, a w mieszkaniu mam framugę na wysokości 210 cm. Nie jest zbyt łatwo kupić ubranie, ale jest lepiej niż kilkanaście lat temu. Mam sprawdzone miejsca. Garnitury szyję u krawca. Łatwiej z butami. Znam dwa dobre sklepy w Warszawie. Ciekawe, bo mój syn Mikołaj ważył w chwili urodzenia o pół kilo więcej niż ja w dniu narodzin (śmiech).
- Musiał pan kiedyś użyć siły w sytuacji prywatnej?
- Nie musiałem i unikam takich okoliczności. Wiem, że jestem dość silny i mógłbym zrobić krzywdę. Nie namawiam do prób.