Kiedy pod koniec października DC United lecieli na łeb na szyję w dół tabeli wiadomo było, że utrzymanie jednego z dwóch pierwszych miejsc na Wschodzie będzie bardzo trudnym zadaniem. Ich najlepszy strzelec Chris Rolfe powiedział wówczas, że nie zależy im na wolnym losie w pierwszej rundzie playoffs, że miast pauzować wolą utrzymać się w rytmie meczowym. O ile jego słowa znalazły potwierdzenie w meczu z New England Revolution (2:1), to w niedzielnym spotkaniu z Red Bulls na RFK Stadium czterokrotni mistrzowie MLS wyglądali na zmęczonych i daleko im było od optymalnej formy.
Trzeba obiektywnie stwierdzić, że Red Bulls, którzy zdobywając Supporters' Shield zapewnili sobie atut własnego boiska podczas tegorocznych rozgrywek pucharowych, też się nie wysilali. Dzięki temu niemal 20-tysięczna publiczność oglądała mizerne widowisko, w którym roiło się od strat i niecelnych zagrań.
W pierwszej części najlepszą - i w zasadzie jedyną - szansę na strzelenie bramki zmarnował Mike Grella, który w sytuacji sam-na-sam trafił w twarz wychodzącego z bramki Billa Hamida. Bramkarz gospodarzy uratował także skórę swoim kolegom w pierwszym kwadransie drugiej odsłony, kiedy w świetnym stylu bronił uderzenia Kemara Lawrence'a i ponownie Grelli. Raz był bezradny, ale piłka po strzale Lawrence'a trafiła w słupek.
W 51.min kontuzji kolana doznał świetnie spisujący się w tym sezonie partner Mateusza Miazgi (rozegrał całe spotkanie) Damien Perrinelle. Jak się później okazało Francuz ma z głowy resztę playoffs, co będzie sporym osłabieniem dla defensywnych zasiek nowojorczyków. Na boisku zastąpił go Ronald Zubar, który w 68.min "popisał się" wślizgiem na czerwoną kartkę (atak wyprostowanymi nogami na Marcusa Halsti), ale arbiter Fotis Bazakos był pobłażliwy i udzielił mu reprymendy jedynie w postaci żółtego kartonika.
Cztery minuty później Red Bulls zdobyli zwycięską bramkę. Z rzutu wolnego piłkę w pole karne wstrzelił Sasha Kljestan, a tam szczupakiem wpakował ją do siatki zupełnie niepilnowany Dax McCarty. Dla kapitana Red Bulls, pozyskanego w 2011 z... DC było to dopiero drugie trafienie w fazie playoffs w karierze i drugie w całym 2015.
Do końca spotkania Red Bulls skupili się na skutecznym rozbijaniu niemrawych ataków gospodarzy, którzy za tydzień pojadą szukać swoich szans na odrobienie strat na Red Bull Arena. Ich akcje nie stoją wysoko, bo po raz ostatni wygrali mecz na wyjeździe 18 sierpnia (1:0 w Montrealu), a dwa gole z dala od domu zdobyli tylko raz w tym sezonie (25 kwietnia w Vancouver). To wszystko sprawia, że w roli faworytów na boisko w najbliższą niedzielę o 15:00 wybiegną Czerwone Byki. Piłkarze Jesse Marscha, który został nominowany do nagrody Trenera Roku, są o krok od drugiego z rzędu wyrzucenia za burtę fazy pucharowej swojego odwiecznego rywala oraz awansu do finału MLS East. "To było ważne zwycięstwo, ale jesteśmy dopiero w połowie drogi." - mówił po meczu Miazga - "Mecze z DC są zawsze zacięte i oni z pewnością w niedzielę - nie mając nic do stracenia - rzucą na szalę wszystkie swoje umiejętności. Nie będzie też z nami Damiena, co jest sporą stratą, ale taka jest piłka i ktokolwiek zajmie jego miejsce będzie gotowy. A my razem z nim."
Powrót Montrealu, Drogba zapaśnik
O ile Red Bulls są niemal pewni występu w finale konferencji to wytypowanie ich przeciwnika jest sporym wyzwaniem. W drugim wschodnim półfinale zmierzyły się bowiem ekipy Montrealu Impact i Columbus Crew i mimo iż gospodarze wygrali 2:1 to gości z pewnością stać jest na odrobienie tej straty za tydzień w Ohio.
Ten mecz także nie zachwycił i w ekipie miejscowych również widać było zmęczenie spowodowane środowym pojedynkiem z Toronto FC. Zawiódł przede wszystkim Didier Drogba, który przez cały mecz wdawał się w zapaśnicze pojedynki z Gastonem Sauro. Raz także złapał za nogę i powalił na ziemię bramkarza gości Steve Clarka, za co powinien zostać ukarany czerwoną kartką. Były gracz Chelsea pomógł także Columbus w uzyskaniu prowadzenia, bo w 33.min jego próba wybicia piłki głową z własnego pola karnego trafiła wprost pod nogi Federico Higuaina, który nie zwykł marnować takich okazji.
Wyrównał pięć minut później Patrice Bernier ładnym strzałem głową po dośrodkowaniu Marco Donadela z rzutu rożnego. Dla kapitana Impactu było to drugie trafienie w kolejnym meczu, co jest o tyle ciekawe, że aby znaleźć wcześniejszego gola tego 35-letniego piłkarza trzeba by się cofnąć do 8 września 2013!
W drugiej części Impact szukał zwycięskiego gola, którego sprezentował im Michael Parkhurst w 77.min. Obrońca Crew dał sobie wyłuskać piłkę wprowadzonemu na boisko chwilę wcześniej Johanowi Venegasowi, który pognał na bramkę Columbus i w sytuacji sam-na-sam nie dał szans Clarkowi. Więcej bramek już nie padło i Montreal odniósł drugie w historii zwycięstwo w playoffs. Bramka Higuaina stawia jednak w lepszej sytuacji gości, którzy u siebie byli w tym roku drugą najskuteczniejszą drużyną w lidze (38 bramek, tylko Galaxy strzeliło więcej: 41) i za tydzień do awansu będą potrzebować tylko jednej bramki. Na korzyść gości przemawia fakt, że właśnie oni jako jedna z czterech drużyn zdołali wywieźć z Mapfre Stadium komplet punktów (6 czerwca 2:1 dla Impactu) i wygrali wszystkie trzy tegoroczne mecze z Crew.
Zachód wciąż do zdobycia
Na Zachodzie w półfinałach zagrały ze sobą Seattle Sounders i FC Dallas oraz Portland Timbers z Vancouver Whitecaps. W starciu drużyn z regionu Cascadii było sporo walki, ale nie padły żadne bramki. Bliźsi szczęścia byli gospodarze, którzy w końcówce mieli dwie świetne okazje, ale jeden z najlepszych bramkarzy w MLS (nominowany do nagrody roku) David Ousted nie dał się pokonać Diego Valeriemu z rzutu wolnego i Maxiemu Urutti w sytuacji sam-na-sam. Rewanż jest więc sprawą otwartą, tym bardziej, że Vancouver jest najgorzej grającą u siebie ekipą spośród tych, które pozostały na placu boju. Z drugiej strony w jedynym meczu pomiędzy tymi drużynami rozegranym w Vancouver górą byli gospodarze, którym powtórzenie wyniku 2:1 z 28 marca da przepustkę do finału.
Najwięcej emocji i ładnej gry było w Seattle, gdzie Sounders pokonali FC Dallas 2:1. Powtórzyła się tutaj sytuacja z Montrealu, bo w 18.min bramkę dla gości zdobył niezawodny Fabian Castillo. W drugiej części gole dla miejscowych strzelali Andreas Ivanschitz (67.min) i Clint Dempsey (87.min). Obie bramki były przedniej urody: Austriak trafił do siatki po dynamicznym rajdzie, a popularny Deuce zdjął pajęczynę z okienka świątyni Jesse Gonzaleza strzałem z rzutu wolnego. Za tydzień Sounders pojadą do Dallas bronić jednobramkowej zaliczki, bo będzie o tyle trudne, że teksańczycy są najlepszą drużyną w lidze jeśli chodzi o grę na własnym podwórku (ich bilans to 13 wygranych i po dwa remisy i porażki). Jedno ze spotkań w których nie udało im się sięgnąć po komplet punktów na Toyota Stadium nastąpiło 28 marca. Padł wynik 0:0, a ich przeciwnikiem byli wtedy... Seattle Sounders.
Kreis na aucie, Capello w NYC FC?
W momencie gdy piłkarska Ameryka pasjonuje się rozgrywkami playoffs kilka klubów, dla których ta faza okazała się zbyt wygórowana, rozpoczęło już wietrzenie szatni. Dotyczy to nie tylko zawodników, ale i szkoleniowców. Od przyszłego sezonu nowego trenera będzie miała ekipa NYC FC. Z posadą pożegnał się Jason Kreis, który pracował w klubie z Bronksu przez dwa lata (cały pierwszy rok spędził na trenerskich praktykach w Manchesterze City). Mimo obecności w składzie takich gwiazd jak David Villa, Andrea Pirlo i Frank Lampard gorszy bilans punktowy niż The Club miała w całej lidze tylko jedna drużyna. Spekuluje się, że jego miejsce mogą zająć ex-gracz Arsenalu, Juventusu, Manchesteru City i 107-krotny reprezentant Francji Patrick Vieira, albo były coach Realu Madryt, Anglii i Rosji Fabio Capello. To dobitnie świadczy o tym, jak nikła jest wiedza Prezydenta klubu Toma Glicka na temat MLS, bo zatrudnienie znanego, zagranicznego szkoleniowca, który jednak nie ma pojęcia o futbolu w USA to krok niemal samobójczy. Przekonali się o tym LA Galaxy i Ruud Gullit, którzy w 2008 roku odnotowali swój najgorszy sezon w historii pomimo faktu, iż w LA roiło się od gwiazd z Davidem Beckhamem na czele. Kibice NYC FC lamentują los Kreisa, któremu warsztatu szkoleniowego odmówić nie można. Drużyna złożona z ligowych wyrobników i podstarzałych gwiazd światowego formatu, które długo nie mogły się rozkręcić nie potrafiła w przeciągu długiego sezonu wyrobić sobie ani stylu, ani solidnych wyników. Pozostaje mieć nadzieję, że trzęsienie ziemi na trenerskiej ławce NYC FC odniesie podobny skutek co u sąsiada zza miedzy, bo dziś mało kto pamięta o głośnych protestach kibiców Red Bulls po tym jak w styczniu miejsce Mike'a Petke zajął Jesse Marsch.
Tomek Moczerniuk
W weekend poznamy finalistów konferencji. Red Bulls o krok od finału
Mało emocji i jeszcze mniej bramek - tak można podsumować pierwsze półfinałowe spotkania w obu konferencjach MLS. W najlepszej sytuacji przed rewanżami stoją nowojorskie Czerwone Byki, które pokonały w Waszyngtonie United 1:0. Jednobramkową zaliczkę mają także Montreal Impact i Seattle Sounders, ale obie drużyny drugie spotkania rozegrają na wyjeździe, gdzie porażka 0:1 będzie premiować ich przeciwników z Columbus i Dallas. W ostatnim meczu drugiej rundy playoffs Timbers zremisowali u siebie z Vancouver Whitecaps 0:0, co również w lepszym świetle stawia gości.