Słynny Bobby Charlton przebywał w placówce „The Willow” w Knutsford, opiekującą się pacjentami z demencją. Z dochodzenia wynika, że sir Bobby zmarł po przypadkowym upadku w domu opieki. Taką konkluzję przedstawiła przedstawicielka biura koronera hrabstwa Cheshire, Jacqueline Devonish. Mistrz świata z 1966 r. stracił równowagę po wstaniu z fotela i uderzył klatką piersiową o parapet i kaloryfer. Personel przeprowadził wówczas od razu kontrolę całego ciała i nie zauważył żadnych widocznych obrażeń, a mobilność pacjenta wydawała się nienaruszona.
Nieszczęśliwy splot zdarzeń
Samo to nie mogło jeszcze prowadzić do tragicznego końca, jednak dało początek nieszczęśliwej sekwencji zdarzeń. Po pewnym czasie stwierdzono bowiem, że pacjent ma tak mocno stłuczone żebra, że w wyniku ich urazu doszło do zapalenia płuc.
Choć jest jej kibicem od lat, wie, jak wygrywać z Legią. Dariusz Banasik znów to zrobi? [ROZMOWA SE]
Zauważono obrzęk na plecach i wezwano ratowników medycznych do ośrodka, gdzie sir Bobby od lipca przebywał pod opieką. Ponieważ Charlton miał mocno osłabiony organizm, a dodatkowo we wrześniu br. przeszedł COVID, stał się niezwykle podatny na komplikacje ze strony układu oddechowego.
Zapalenie płuc w takiej sytuacji często prowadzi do zgonu i do tego właśnie doszło w przypadku wybitnego sportowca. Lekarze po badaniach uznali, że pacjent nie ma szans na przeżycie. Legenda Anglii i Manchesteru United zmarła po pięciu dniach, 21 października, w szpitalu Macclesfield General w wieku 86 lat. Ostatecznie koroner jako przyczynę śmierci podał uraz płuc, upadek i demencję.