Dariusz Banasik

i

Autor: cyfrasport Dariusz Banasik, trener GKS-u Tychy i... sympatyk Legii

Stołeczni w pucharowym boju w Tychach

Choć jest jej kibicem od lat, wie, jak wygrywać z Legią. Dariusz Banasik znów to zrobi? [ROZMOWA SE]

2023-11-01 8:43

To będzie chyba najciekawsze czwartkowe (godz. 21.00) starcie w 1/16 finału Pucharu Polski. Legia, w kryzysie objawiającym się serią czterech kolejnych porażek ligowych, zjeżdża na Górny Śląsk. Jej rywalem będzie GKS Tychy – tylko pierwszoligowiec, ale „w sztosie”. Tyszanie są wiceliderem tabeli. U ich steru stoi Dariusz Banasik, który – po latach przepracowanych przy Łazienkowskiej z młodzieżą i rezerwami – nie kryje marzeń o powrocie do Legii.

„Super Express”: - Kiedy niemal dokładnie miesiąc temu „z kapelusza” los wyciągnął wam królika w postaci Legii, jęknął pan wewnętrznie?

Dariusz Banasik: - Wcześniej sobie żartowałem, że chciałbym w pucharze trafić na Radomiaka. Ale Radomiak odpadł… A na Legię się ucieszyłem, jak najbardziej. Zawsze to fajna rzecz – zagrać przeciwko klubowi, w którym się pracowało. Dużo znajomych, parę odnowionych kontaktów, a do tego mecz na pięknym stadionie w Tychach… Tak, zdecydowanie to było ciekawe losowanie. Jesteśmy w dobrym momencie, Legia – może w trochę gorszym dla niej; ale i tak o wszystkim zdecyduje boisko.

-„Dla mnie zawsze na pierwszym miejscu była Legia, bo od wielu lat mieszkam w Warszawie. Samodzielne prowadzenie Legii pozostaje moim największym marzeniem” – to cytat z jednego z pańskich wywiadów. Są emocje w życiu trenera, gdy trzeba grać przeciwko „swojemu” klubowi?

- Są, oczywiście. Legia mnie ukształtowała jako trenera, pierwsza moja praca po studia to jej najmłodsze roczniki. Patrzyłem z bliska, jak powstaje nowy stadion, jak rozwija się klub. Paru moich byłych zawodników jeszcze w Legii gra, rodzina – żona, córki, z którymi zawsze wspólnie na tę Legię jeździliśmy – wciąż Legii kibicuje. Ja zaś mam taką pracę, że… jestem gdzie indziej. Ale sentyment jednak pozostaje. Nie da się wymazać dwunastu lat pracy, mistrzostw kraju zdobywanych z Młodą Ekstraklasą. A wracając do tego cytatu: oczywiście marzeniem jest poprowadzić Legię. Ale by to zrobić, trzeba mieć zebrany wielki bagaż doświadczeń. Na Legii nie można się uczyć; trzeba wejść do szatni i sobie poradzić.

- Kiedy pan był ostatni raz na trybunach Legii?

- W miniony weekend, na meczu ze Stalą.

- No tak: zawodowo, oglądać najbliższego rywala! A prywatnie, nie jako trener, ale jako mąż i ojciec?

- W ubiegłym sezonie, na meczu ze Śląskiem. Zabrałem wtedy całą klasę córki, łącznie z nauczycielami i rodzicami. Niektórzy byli pierwszy raz na Łazienkowskiej.

- Zawodowo był pan też przy Łazienkowskiej jako trener Radomiaka. Stłukł pan strasznie Legię, a potem wrócił pan do domu i – cytując selekcjonera – „pier… whisky” z satysfakcją czy jednak szczyptą żalu, że sprawił pan przykrość „swojemu” klubowi?

- Byliśmy wtedy w supermomencie; wygraliśmy jako beniaminek sześć meczów z rzędu, a do Warszawy jechaliśmy z przekonaniem, że nie jesteśmy gorsi od Legii. I ograliśmy ją 3:0. A ja… dopiero po zdobyciu trzeciej bramki uwierzyłem, że to będzie wygrany mecz. I wtedy przyszło uczucie satysfakcji i dumy. Pomyślałem sobie wtedy, że dla takich momentów warto pracować w tych fachu, który przecież wymaga wielu poświęceń i wiele razy przyprawia o uczucie zniechęcenia, rezygnacji… Takie wygrane – jak mówił też Czesław Michniewcz – rekompensują wszystkie złe chwile. Zapomina się o nich. Byłem bardzo szczęśliwy, a gdy na koniec jeszcze kibice skandowali moje nazwisko, pomyślałem sobie, że to najpiękniejsza nagroda za 15-20 lat ciężkiej pracy.

- Znajdzie ktoś zdjęcie Dariusza Banasika z szalikiem Legii?

- Jestem zawodowym trenerem i pewnych rzeczy nie wypada robić. Ja nie kryję sympatii i sentymentu do Legii, ale i profesjonalistą. Jeżeli gram przeciwko niej, to zawsze robię 120 procent ku temu, by taki mecz wygrać.

- Powiedział pan: „Paru moich byłych zawodników jeszcze w Legii gra”. Ale ja w szerokiej kadrze znalazłem chyba tylko Patryka Sokołowskiego.

- Pracowałem jeszcze z Arturem Jędrzejczykiem, ale on potem został wypożyczony do Ząbek. Wie pan, już trochę czasu w Legii mnie nie ma, więc i tych byłych podopiecznych, których miałem w Młodej Ekstraklasie, coraz mniej. Ale nazwiska były fajne: Wolski, Furman, Żyro, Łukasik, Wieteska, Michalak.

- To nie są anonimowe nazwiska. To, że ich dziś nie ma w Legii, to kwestia braku odpowiednich umiejętności czy polityki klubu?

- Jednego i drugiego, jak sądzę. Legia jest trochę jak Real Madryt. Kupuje gwiazdy, a młodzi zawodnicy, wychowankowie, muszą pójść na zewnątrz i wypromować się gdzie indziej, by ewentualnie do Legii wrócić. Nie każdy zresztą taką szansę dostaje.

- Ma pan w zespole paru zawodników – Kacpra Skibickiego, Patryka Mikitę, Macieja Kikolskiego – z Legią w CV. Takim ludziom już chyba nie trzeba wielkich przemów motywacyjnych?

- Żadnemu z chłopaków nie trzeba specjalnej motywacji przed meczem z Legią. Nazwa wystarczy. Całe Tychy żyją tym meczem i wierzę, że będzie komplet na trybunach: bodaj po raz drugi w historii, bo pierwszy zdarzył się na otwarciu stadionu. Bardziej bałbym się w tej sytuacji o… przemotywowanie, bo to się może odbijać negatywnie.

- No to jakie będzie ostatnie słowo, jakie wygłosi pan, klepiąc każdego z podopiecznych przed wyjściem z szatni na murawę?

- Odwagi! Bo nie ma co się bać Legii.

- A jak – pana zdaniem – ten mecz może wyglądać? Bo przecież Legia „musi”, a wy tylko „możecie”.

- Fakt. Obciążenie psychiczne pewnie jest większe dla rywali. Legia rzeczywiście musi. A my nie musimy. Ale bardzo chcemy! Dlatego chcę natchnąć chłopaków tą odwagą. Kiedy przyjeżdżała do nas Wisła Kraków, też uważano, że jest murowanym faworytem. A jednak zagraliśmy supermecz; byliśmy bardzo zdeterminowani, agresywni. I wygraliśmy. Zespoły techniczne nie lubią takiej gry, więc nie możemy się Legii przestraszyć. Moja w tym rola, by – jak w przypadku Radomiaka – odpowiednio nakręcić mój zespół. I cały stadion też! A jeśli będziemy mieć jeszcze odrobinę szczęścia…

- Legia ma kryzys w lidze. Ważna rzecz?

- My nie możemy na to patrzeć, Nie wiem, co się dzieje wewnątrz szatni warszawskiej, ale… to jest Legia. Ekipa, która gra w Lidze Konferencji; która ma zawodników z ogromną jakością, reprezentantów Polski. Czy więc Legia jest po czterech porażkach, czy byłaby po czterech zwycięstwach, nasze podejście musi być takie samo.

- Sytuacja z zakazem gry w tym meczu dla bramkarza Kikolskiego, wypożyczonym do was z Legii, zaskoczyła pana? W sieci skomentowano to hasłem o „aktywowaniu klauzuli strachu”!

- Już za moich czasów w umowy o wypożyczeniu naszych zawodników do innych klubów wpisywaliśmy takie klauzule. I ja to rozumiem! Bo to przykre, kiedy taki piłkarz zabiera „swojemu” klubowi, z którego jest wypożyczony, punkty i… pieniądze. Oczywiście, dla samego zawodnika to nie jest dobre rozwiązanie; traci przecież okazję, by się pokazać. Zresztą dzięki dobrym występom u nas trafił nawet do reprezentacji Polski w swym roczniku. Ale choć chcielibyśmy, by zagrał, nie dyskutujemy z tym: jest zapis, więc trzeba go zaakceptować. A Maciek będzie mógł ponownie zagrać w kolejnej rundzie, jak pokonamy Legię!

- Mówimy o 19-letnim zawodniku. Ale jeśliby szukać waszych atutów związanych z doświadczeniem, to trzeba by chyba skierować spojrzenie na Bartosza Śpiączkę?

- Owszem. Miał trochę problemów, nie przygotowywał się z nami od początku – i w pewnym momencie to było widać. Ale napastnikiem jest dobrym; z kategorii tych, którzy mogą samodzielnie rozstrzygać losy meczu. W formie jest bardzo groźny dla obrońców. A wiemy, że Legia ostatnio trochę problemów w obronie ma, traci sporo bramek. Spróbujemy to – za sprawą Śpiączki lub kogokolwiek innego – wykorzystać.

- Co się, pana zdaniem, dzieje z Legią w ostatnich tygodniach?

- Nie lubię takich ocen, bo nie jestem w środku drużyny. Ale myślę, że trzeba by zanalizować nie tylko Legię, ale w ogóle polskie kluby grające w pucharach. Miał problemy z godzeniem gry na dwa fronty Lech, dziś widać to trochę i w przypadku Rakowa, i właśnie Legii. Może za mała kadra? A może skupienie myśli przede wszystkim na Europie? Jest to zastanawiająca kwestia. Pojeździłem trochę w ramach stażów po świecie. I mam wrażenie, że - zwłaszcza w Anglii – gra się tam dużo więcej i częściej, czasem kosztem treningów. Zawodnik musi więc nieustająco odpowiednią dyspozycję. U nas w Polsce nikt nie jest zaś przyzwyczajony do gry przez większość sezonu co trzy dni. Kiedy więc – po awansie do pucharów – przychodzi natłok spotkań, następuje „zjazd”.

- GKS Tychy – w razie położenia „wisienki na torcie”, czyli ewentualnego ogrania Legii – też będzie musiał grać na dwóch frontach. Jesteście gotowi? Pytam, bo od momentu otwarcia stadionu każdemu tyskiemu kibicowi kołacze w głowie przede wszystkim myśl: „ekstraklasa”. A wy macie teraz dobrą pozycję wyjściową do walki o ten cel…

- Po pierwsze – zawsze najważniejszy jest dla nas ten najbliższy mecz, i jego chcemy wygrać’ nie myślimy, co będzie za kilka tygodni. Po drugie – jest w Tychach, po przyjściu nowego zagranicznego właściciela, plan długofalowy, w którym nie ma w tym sezonie zadania pod hasłem „awans za wszelką cenę”. Oczywiście, jeśli będzie sprzyjająca sytuacja, spróbujemy ją wykorzystać. Ale w Radomiaku zespół budowany był przez cztery lata, a tu robimy to na razie dopiero od pół roku. Natomiast na pewno chcemy się rozwijać, bo mamy zespół młody i perspektywiczny.

- Młodzież to wasz atut, więc… może rzeczywiście w czwartek trzeba wietrzyć niespodziankę pucharową w Tychach?

- Tym bardziej, że z mocniejszymi w tym sezonie zazwyczaj gramy lepiej (śmiech). Ale młodzież ma też wahnięcia formy.

- 1:2 z ostatnim w tabeli Chrobrym…

- No właśnie. Ale i tak staramy się grać czasem 3-4 młodzieżowcami w składzie.

- Wróćmy do Pucharu Polski. Bo awans do ekstraklasy już pan w CV ma, ale finału na Narodowym – jeszcze nie. Tylko ćwierćfinał ze Zniczem w 2015.

- Dotknął pan czułej nuty u człowieka z Warszawy (śmiech). W paru wywiadach już powiedziałem, że poprowadzenie drużyny na tym stadionie to marzenie każdego trenera. A co dopiero takiego, który właściwie mieszka po sąsiedzku z nim, bo w sąsiedniej dzielnicy. Kiedy koło niego przejeżdżam, zawsze robi na mnie ogromne wrażenie.

- Bywał pan na nim na finałach Pucharu Polski?

- Chyba na wszystkich od czasu, gdy są tu rozgrywane – poza ostatnim. I na kilku meczach reprezentacji też.

- Droga na niego wiedzie przez pokonanie Legii. Ale skoro po wygranej Radomiaka „Żyleta” skandowala pana nazwisko, to i teraz warszawscy kibice wybaczą?

- Radomiak jest mocno związany z Legią, to był przyjacielski mecz. GKS pewnie ma inne relacje z Legią, ale… jestem teraz trenerem w Tychach i robię wszystko, by GKS zagrał jak najlepiej.

- Czasami trenerzy traktują mecz pucharowy jako poligon przed ligą.

- Ale nie w meczu z Legią! Na pewno wyjdziemy najsilniejszym składem!

Sonda
Będzie sensacja w Tychach?
Najnowsze