Wagner ostrzega: Choleryk jestem

2008-12-29 6:00

Daniele Bagnoli, Daniel Castellani czy Grzegorz Wagner? Kto z nich obejmie w połowie stycznia reprezentację Polski siatkarzy? I czy jedyny polski kandydat ma szansę wyjść z cienia swojego legendarnego ojca - Huberta?

"Super Express": - Nazwisko przeszkadza panu w karierze?

Grzegorz Wagner (43 l.): - Kiedyś bardziej, teraz już raczej nie. Zapracowałem na własny wizerunek, poza tym ojca nie ma z nami od kilku lat. Być może zresztą nie jestem w stanie tego ocenić obiektywnie. I czasem denerwuje mnie, że mówi się o synu Huberta Wagnera, a nie o Grzegorzu Wagnerze.

- Wśród kilkunastu kandydatów na trenera reprezentacji Polski siatkarzy było tylko dwóch Polaków. Dlaczego?

- Bo ze związku wyszedł sygnał, że to konkurs dla obcokrajowców. I wielu tych, którzy mogliby się zgłosić, odpuściło od razu. Szkoda, bo warto pokazywać, że my, polscy trenerzy, istniejemy. Najpierw narzekamy, że zagranicznych szkoleniowców jest za dużo, a jak przychodzi co do czego, nie chcemy mówić własnym głosem.

- Dlaczego polski trener może być lepszy od zagranicznego? Bo się dogada bez tłumacza?

- Ja bym tego nie lekceważył. W stresowych sytuacjach na boisku nie da się wszystkiego przekazać bez znajomości języka. Poza tym mamy inną mentalność niż zachodni trenerzy. Może i jest coś takiego jak szkoła włoska, ale skąd ona się wywodzi, jeśli nie z Polski?

- Znany jest pan z twardej ręki. Czy tak samo jak Raul Lozano karałby pan imprezowiczów?

- W drużynie muszą być pewne zasady. Ludzie nazywali mojego ojca Katem, ale on właśnie wprowadził jasne reguły gry. To kwestia wzajemnego szacunku. Jeśli się obijam na treningach, to przecież oszukuję siebie i kolegów.

- Gracze powinni się bać trenera?

- To przesada, ale muszą mu zaufać. Choć nie wykluczam, że niektórym zawodnikom strach może w tym pomóc.

- Co można zmienić w reprezentacji od zaraz?

- Najwięcej w mentalności. To pokolenie nie wykorzystało swojego potencjału. Potrafiliśmy wygrywać ze wszystkimi, ale udał się tak naprawdę tylko jeden turniej. Kiedy szło, było cacy, ale porażki rozwalały tę drużynę, nie było "chemii". Po srebrze mistrzostw świata w zespole nie działo się najlepiej, Lozano forsował tę samą dwunastkę przez 3 lata, a zmiany wymusiły dopiero kontuzje. Za mało było rotacji w składzie, brakowało świeżości.

- Dopuszcza pan możliwość, że zostanie asystentem zagranicznego trenera kadry?

- Zwycięzca bierze wszystko, rozumiem, że nowy opiekun reprezentacji sam sobie dobierze asystentów. Poza tym do końca nie widzę się w roli drugiego trenera. To funkcja wbrew mojej naturze, bo jestem cholerykiem.

Najnowsze