W pierwszych dwóch setach prowadzenie zmieniało się bez przerwy i tylko raz jedna z drużyn zdołała odskoczyć na więcej niż 2 punkty. Najczęściej na tablicy oglądaliśmy remis. Na parkiecie było wszystko: i potężne zagrywki, i kapitalne obrony, i bloki. Te ostatnie przede wszystkim w wykonaniu gospodarzy, wśród których błyszczał Srecko Lisinac.
Serbski środkowy grał chwilami koncertowo. Jeśli nie stawiał muru nie do przebicia nad siatką, to zabójczo atakował. Trzymał grę bełchatowian pewną ręką, a w najważniejszych momentach wspomagał go nieoceniony w sytuacyjnych piłkach Milad Ebadipour. Kluczem Skry do sukcesu były zablokowane ataki w końcówkach setów – w pierwszej partii ważną piłkę zastopował Patryk Czarnowski, a drugiej Ebadipour, wyprowadzając bełchatowian na prowadzenie 2:0 w setach. Czarnowski, nominalnie trzeci środkowy, okazał sie jokerem w talii trenera Skry Roberto Piazzy, bo także jego blok punktowy zadecydował przy piłce meczowej.
W trzeciej odsłonie zaczęło się od prowadzenia Skry 3:0 i 5:2, ale zaraz wszystko wróciło do normy, czyli gry punkt za punkt. Gracze Zaksy nie zwiesili głów po przegranych setach, wręcz przeciwnie, zaatakowali z jeszcze większą zaciętością. Popełniali jednak więcej błędów, zawodził ich atakujący Maurice Torres i Skra - mając niesamowitego Mariusza Wlazłego, wybranego MVP spotkania - znowu przejęła inicjatywę, wygrywając mecz i zbliżając się na jeden krok do złota.
Mistrza Polski poznamy w weekend w Kędzierzynie, dokąd przenosi się teraz rywalizacja. Drugi mecz zostanie rozegrany w sobotę o 20.30, a trzeci – o ile będzie potrzebny – w niedzielę. Zaksa ma szansę na trzeci ligowy triumf w rzędu, a Skra na dziewiąte złoto w historii klubu.