Andrea Anastasi

i

Autor: Wojciech Artyniew

Liga Światowa 2013. Andrea Anastasi: dałem graczom za dużo luzu

2013-06-25 9:00

Siatkarscy kibice przecierają oczy ze zdumienia. Reprezentacja Polski rozpoczęła obronę tytułu w Lidze Światowej najgorzej jak tylko mogła - od 4 porażek w 4 meczach. Biało-czerwoni zajmują ostatnie miejsce w grupie A z zaledwie 3 punktami na koncie i ich szanse na awans do turnieju finałowego w Argentynie spadły niemal do zera. O przyczynach fatalnej formy podopiecznych opowiada "Super Expressowi" trener Andrea Anastasi (53 l.).

- Wygląda na to, że nie tylko kibice, ale i sami siatkarze nie bardzo wiedzą, co się dzieje. Pan wie?

- Nie ma co owijać w bawełnę: jesteśmy w słabszej formie niż rok temu. Ta drużyna jest tak zbudowana, że o jej dyspozycji nie decyduje jeden zawodnik, ale siła zespołu. W tej chwili widocznie nie jesteśmy jeszcze w momencie, w którym możemy wygrywać. Nie powiem złego słowa na waleczność i zaangażowanie chłopaków, ale w kluczowych momentach wciąż decydują ich błędy. To jest tak jak na uczelni. Zakuwasz do egzaminu sumiennie, ale potem czasami nie zdajesz.

- Z czego wynika brak formy? Popełnił pan błędy w przygotowaniach?

- Widzę kilka problemów. W tym sezonie niektórym graczom dałem więcej odpoczynku. Taki dodatkowy luz miał może zbawienny wpływ na ich zdrowie, ale mógł się przełożyć na gorszą dyspozycję fizyczną. Brakuje grania i to widać. Poza tym zatraciliśmy gdzieś naszą siatkarską tożsamość i pewność gry, brakuje wiary w siebie.

- W drużynie jest kryzys?

- O kryzysie moglibyśmy mówić, gdybyśmy bez walki oddawali mecze, nie wygrywali setów, a rywale uzyskiwali wysoką przewagę w każdej partii. Tymczasem w trzech z czterech meczów ulegliśmy po tie-breakach. Oczywiście wciąż nie ma zwycięstw i to boli, ale ja wierzę w nasz system i w to, że z meczu na mecz będzie lepiej. Widzę chęć walki. Dopiero gdyby tego nie było, to trzeba by się martwić. Jestem smutny, ale ani nie zdenerwowany, ani nie załamany.

- Ale o awansie do finału możemy już powoli zapomnieć.

- Pewnie, że teraz trzeba zwyciężać we wszystkich meczach za 3 punkty, a i to może nie wystarczyć. Wiele zależy od tego, co zrobi Bułgaria. Może się okazać, że jadąc na ostatnie mecze do Warny będziemy już od dawna znali swój los.

- Są mimo wszystko jakieś pozytywy?

- Na pewno mogę być zadowolony z wejścia Andrzeja Wrony w drugim meczu. Także Michał Winiarski zaczął słabiej, potem pokazał się z lepszej strony. Możemy grać lepiej i musimy wrócić na naszą drogę.

- Robił pan kilka zmian, ale w drugim  meczu z Francuzami nie spróbował wariantu z drugim rozgrywającym Fabianem Drzyzgą. Nie warto było dać mu szansy? Może byłby to nowy impuls?

- Mam taką zasadę, że jeśli uważam, iż nie ma potrzeby zmieniać gracza, to go nie zmieniam.

- Budował pan w tym sezonie dwa szczyty formy – na Ligę Światową i mistrzostwa Europy?

- Taki był plan. Miałem nadzieję, że się uda. To zawsze wielkie ryzyko, a teraz pozostało nam poprawiać to, co nie funkcjonuje. Dobrze, że do mistrzostw jeszcze trochę czasu, będzie chwila na zastanowienie się nad tym, co się stało i wyciągnięcie wniosków. Czeka nas rozwiązywanie problemów.

Najnowsze