Kiedy w trakcie mistrzostw „Super Express” spytał go, czy wciąż siedzi w nim zadra za to, że w 2014 roku został pominięty w ostatecznym składzie, chwilę się zastanawiał, by w końcu odpowiedzieć krótkim: „Nie”.
Nic nie dodał, nie chciał rozwijać myśli, ale czuło się, że tamto wydarzenie gdzieś ciągle może siedzieć w psychice Bartka. I byłoby to zresztą zupełnie naturalne.
Cztery lata temu doszło do nieporozumień z ówczesnym selekcjonerem Stephane'em Antigą, który, jak się okazało, eliminując Kurka dokonał trudnego, ale właściwego wyboru i zdobył złoto w Katowicach. Już po roku panowie wyjaśnili sobie z wszystkie niejasności i Kurek znowu był czołową postacią kadry.
Na ponowną szansę gry w MŚ musiał kilka lat poczekać, ale to też nie była droga usłana różami. W poprzednim sezonie ligowym w Turcji doznał kontuzji i nie mógł po niej dojść do siebie. Przyjeżdżał na zgrupowanie kadry szukając formy. Wydawało się, że będzie krucho, bo nie potrafił utrzymać równej dyspozycji.
Trener Vital Heynen upierał się jednak, że to będzie jego strzelba numer jeden. Także w czasie MŚ gra Kurka falowała, ale nie zmieniło to nastawienia selekcjonera. Tak długo czekał na wystrzał aż się doczekał w najważniejszych starciach z Serbią i USA. Zobaczyliśmy znowu starego, dobrego Bartka dominującego nad rywalami. Sam to zresztą przewidział...
– Mam nadzieję, że to będzie turniej, który każdy z nas zapamięta do końca życia, a sami wiemy, jaki rezultat by to zapewnił. Przy odpowiedniej jakości gry jesteśmy w stanie wygrać parę spotkań, w których większość skazywałaby nas na porażki – mówił „Super Expressowi” w czasie mundialu, jakby przeczuwając co się święci.
Przed finałem z Brazylijczykami cieszył się na czekające wyzwanie. – Czeka nas wielkie siatkarskie święto. Wyjdziemy, by zwyciężyć, a nie tylko statystować. Znowu Polska gra z Brazylią, jak cztery lata temu w finale. Oby wynik był podobny – powiedział Kurek.