Za plecami pozostawił i lidera mistrzostw Europy Czecha Jana Kopecky'ego, i drugiego w klasyfikacji generalnej Francuza Bryana Bouffiera, i młodego utalentowanego Irlandczyka Craiga Breena, nie mówiąc o polskich weteranach rajdów z Krzysztofem Hołowczycem na czele. W pokonanym polu znalazł się też - choć przez awarię auta - sam Robert Kubica.
- Muszę szczerze przyznać, że wygrana trochę nas zaskoczyła. Czuliśmy, że możemy jechać szybko, ale że aż tak, to była miła niespodzianka - opowiada nam Kajetanowicz. - Mimo trudnych terenowych warunków rajdu podchodziłem do walki optymistycznie, bo lubię takie wyzwania. Mieliśmy dobrze przygotowane auto, poza tym nowa fiesta R5 ma charakterystykę sprzyjającą jeździe na szutrach.
- Już pierwszego dnia poczułem, że jadący równo Bouffier jest do ugryzienia - przekonuje triumfator 70. Rajdu Polski. - Rajd był nieprzewidywalny i choćby nie wiem kto siedział za kółkiem, mógł mieć problemy. Doświadczył tego akurat Kubica. On robi kolosalne postępy w rajdach w bardzo krótkim czasie, ale zdarzają mu się jeszcze błędy i ma trochę pecha. Generalnie natomiast naprawdę imponuje tym, jak sobie radzi - komentuje Kajetanowicz.
Gdy zwycięzca minął linię mety ostatniego odcinka i wiedział już, że nic mu nie odbierze wygranej, nie mógł ukryć wielkiej radości. - To drugi najprzyjemniejszy moment w moim życiu, po... pierwszym razie z moją dziewczyną - wypalił "Kajto" spontanicznie, czym od razu zyskał sympatię kibiców. - Czułem taki przypływ adrenaliny, że trudno było wszystko ubrać w słowa - śmieje się Kajetanowicz.