– To jest tak zwany etap maratoński, bez pomocy z zewnątrz. Samochód serwisujemy sami – opowiada nam Kuba Przygoński, lider Orlen Teamu. Najlepiej w tym momencie nie mieć żadnych problemów technicznych, bo samochód musi przetrwać jeden dzień, potem wieczorem sami przygotowujemy go na następny, po czym trzeba jeszcze przejechać kolejny fragment trasy. Z historii Dakaru wiem, że te etapy są dosyć trudne.
Specyfika najtrudniejszego rajdu terenowego świata wymaga, by kierowca od czasu do czasu naprawiał to co może w trakcie etapu, jeśli zatrzyma się z powodu awarii. Przygoński i jego pilot Timo Gottschalk musieli się już od początku imprezy zmagać z przeciwnościami technicznymi i kaprysami auta. Sami wymontowali choćby skrzynię biegów, która rozpadła się niemal na początku Dakaru 2020. O takich drobiazgach jak wymiana czy naprawa opon na pustyni czy próba radzenia sobie z układem wspomagania nawet nie ma co wspominać. Krótko mówiąc, Kuba i Timo muszą umieć nie mniej niż ich wykwalifikowani koledzy z zespołu mechaników.
– Jeżeli dojedziemy na biwak, a mielibyśmy jakąś awarię, to mając część do dyspozycji, jesteśmy w stanie sami wymienić wszystko w samochodzie – zapewnia Przygoński w rozmowie z „Super Expressem”. – Tu się nikt nie podda, nie boimy się wziąć klucza do ręki, bo od tego zależy czy jesteśmy w grze czy nie. Nie ma obaw, pozostaje tylko kwestia, by nie mieć żadnych problemów – dodaje Kuba.