"Super Express": - Nie trzęsły się panu ręce, kiedy na fotelu obok zasiadł bohater narodowy?
Albert Gryszczuk: - Panowałem nad sobą (śmiech). Już od jakiegoś czasu współpracujemy w teamie, więc miałem okazję oswoić się z obecnością Adama. Patrzę na niego, jak na kolegę z teamu, a nie jak na gwiazdę z telewizji.
Przeczytaj koniecznie: Adam Małysz zadebiutował w rajdach samochodowych
- Małysz będzie choć w części tak dobrym kierowcą rajdowym, jak był skoczkiem?
- Jest bardzo zdyscyplinowany, ma niesamowity power. Na starcie, kiedy już włączone były zegary i zapaliło się zielone światło, zaimponował mi spokojem. Nie myślał o przeszkodach na trasie, o tym, że może nie ukończyć wyścigu. Był skoncentrowany tylko na dojechaniu do mety. Jechał pewnie. Nie ustrzegł się pewnych błędów, ale w sumie zaprezentował cechy godne rajdowego rutyniarza.
- Po zakończeniu wspólnej jazdy Małysz to wciąż kolega zza kółka czy wielka gwiazda?
- To dobry człowiek. Nie mogę wyjść z podziwu, z jaką cierpliwością podchodzi do tłumów kibiców. Dopiero z boku najlepiej widać tę jego dobroć. Taki sam jest w kontaktach z ludźmi z teamu. Mechanicy nie mogli się nadziwić, że Adam pomaga im grzebać przy samochodzie. To fajny, normalny chłopak, który nie ma w sobie nic ze zmanierowanego gwiazdora.
- Ten fajny chłopak da sobie radę w ekstremalnie trudnym Dakarze? Pan uczestniczył w tym rajdzie i zna jego pułapki
- Po kilku dniach pięćdziesiąt procent jadących w Dakarze ma dość. Są niewyspani, zmęczeni i mocno wkurzeni. Psychika siada. Ale nie Adamowi. On jest niesamowicie mocny psychicznie. Nie da się złamać.