Na swój debiutancki wyścig Małysz zabrał... zatyczki do uszu. - Bez nich nie miałbym szans, żeby się wysypiać - tłumaczy. Podczas rajdu Maroko Challange, jednej z prób przed Rajdem Dakar, byłemu skoczkowi najbardziej brakowało właśnie snu. - Co innego, kiedy człowiek może spać we własnym łóżku. Wtedy nawet trzy godziny wystarczą, żeby się zregenerować. Ale w czasie rajdów śpi się na biwakach, gdzie tuż pod nosem przez całą noc hałasują ekipy mechaników. Ryk silników jest straszny i nie ma mowy o spaniu w takich warunkach. Jedyna rada to właśnie porządne zatyczki do uszu - wyjaśnia ze śmiechem Małysz.
"Orzeł" nie nastawia się na konkretny wynik. Doskonale wie, że jako debiutant może w tak ciężkim rajdzie zapłacić frycowe. - Ten start to jest takie spełnienie moich marzeń, sprawdzenie samego siebie. Chcę po prostu dojechać do mety - mówi.
- To wielki sprawdzian wytrzymałości nie tylko ludzkiego charakteru, ale też pojazdu - dodaje Rafał Sonik, jedyny jak dotąd Polak, który stanął na podium pustynnego rajdu (na quadzie). - Rajd to przecież też walka ze sprzętem, z awariami. W każdym razie będę się starał Adamowi zawsze służyć radą.
Małysz był gościem Rafała Sonika w jego bielskim centrum handlowym, gdzie tuż przed Wigilią spotkał się z fanami i przez blisko godzinę rozdawał autografy. Były skoczek razem z żoną Izabelą dał też pokaz... gotowania świątecznego żurku.
- Cieszę się, że mogłem wreszcie spędzić święta w spokoju i z najbliższymi. To czas dla rodziny, a nie na stresy sportowe związane z przygotowaniami do Turnieju Czterech Skoczni - uśmiechał się Małysz. - Trochę mi jednak żal, że nie będę mógł śledzić zmagań na skoczniach.
Kiedy skoczkowie będą kończyć rywalizację w TCS, Małysz mknąć już będzie po argentyńskich pustyniach swoim mitsubishi pajero. Po przejechaniu 9 tysięcy km zawodnicy dotrą do mety w Limie, w Peru.