Rajd Dakar to jedna z najbardziej wymagających i prestiżowych imprez w corocznym kalendarzu sportów motorowych. Zmagania w przeróżnych kategoriach są uważnie śledzone przez kibiców, którzy łakną pięknej rywalizacji na pustynnych obszarach świata. Na starcie nie mogło oczywiście zabraknąć Polaków. Wśród nich jest m.in. duet Arona Domżały i Macieja Martona. Zawodnicy Can-Am Factory South Racing mogli wspominać tegoroczną edycję tragicznie. Wszystko przez to, że gdyby nie świetna reakcja Domżały, mogli rozjechać innych kierowców. Skończyło się na strachu i zniszczonym pojeździe.
NIE PRZEGAP! Dakar 2022. Polacy wygrywają etap po etapie
Rajd Dakar: O krok od tragedii
- Tuż za wydmą zakopał się samochód, a jego załoga, zupełnie niewidoczna dla innych nadjeżdżających pojazdów próbowała go odkopać. W takich sytuacjach należy przede wszystkim ostrzec innych uczestników, by nie doszło do nieszczęścia. W tym przypadku było o włos. W zasadzie wpadliśmy na kopiących, a próbując ratować ich i siebie, rozbiliśmy pół przodu naszego samochodu - powiedział na mecie Domżała cytowany przez SportoweFakty.wp.pl.
Polacy byli zmuszeni do długiej przerwy i rozpalenia... ogniska na pustyni. Wszystko ze względu na to, że nie mogli sami naprawić pojazdu i musieli czekać na pomoc. Na metę wjechali w nocy, ale jeszcze przed północą. - Kiedy w końcu dojechał serwis i mogliśmy ruszyć w kierunku mety, mieliśmy wciąż do pokonania 80 km wydm, co nocą nie jest ani łatwe, ani przyjemne - dodał Domżała.