Michał Małkowski, Rajd Dakar Classic 2024

i

Autor: A.S.O. Jennifer Lindini Michał Małkowski, Rajd Dakar Classic 2024

Obszerna relacja z Dakaru

O zmęczeniu, niebezpieczeństwach i wyzwaniach na Rajdzie Dakar. „Nie jesteś w stanie się na to przygotować” [WYWIAD]

2024-02-13 11:39

Rajd Dakar to jeden z najsłynniejszych, ale też najbardziej wymagających rajdów świata, a przez wielu uważany jest także za najniebezpieczniejszy. Obecnie nie odbywa się on już na oryginalnej trasie, a od 2020 roku organizowany jest w Arabii Saudyjskiej. Po zakończeniu tegorocznej edycji porozmawialiśmy z Michałem Małkowskim, mechanikiem-kierowcą w zespole Łukasza i Michała Zollów, którzy startowali w Rajd Dakar Classic.

Rajd Dakar to wielkie wydarzenie w świecie sportów motorowych. Dla kibiców niezorientowanych bardziej szczegółowo nieco pod radarem może przechodzić fakt, że Rajd Dakar to nie tylko nowoczesne motocykle, ciężarówki, quady i samochody terenowe, ale też motoryzacyjne klasyki, które startują w Rajdzie Dakar Classic – uruchomionym w 2021 roku dla pojazdów sprzed 2000 roku. Różnica jest znacząca nie tylko dlatego, że udział w nim biorą starsze pojazdy, ale też punktacja jest całkiem inna – w „Klasyku” nie liczy się to, kto pierwszy dotrze do mety, ale to, kto zrobi to bliżej ściśle określonego czasu. Nie jest oczywiście tak, że jeśli jechałeś „za szybko”, to możesz przeczekać kilka minut przed metą – czas jest podliczany także podczas punktów kontrolnych na trasie, więc przez cały odcinek specjalny załoga musi wykazać się odpowiednimi umiejętnościami w nawigowaniu i planowaniu trasy. Co jednak dzieje się na zapleczu wyścigu? Między innymi o tym porozmawialiśmy właśnie z Michałem.

W Rajdzie Dakar Classic 2024 wystartowały cztery polskie ekipy – w tym dwie załogi zespołu DEXT P-RALLY Team - Tomasz Staniszewski i Stanisław Postawka oraz Łukasz i Michała Zoll w samochodach Porsche 924 Turbo. Michał pomagał przy przygotowaniu i obsłudze samochodu drugiej z wymienionych załóg. W rozmowie z „Super Expressem” zdradził, jak doszło do tego, że „zadebiutował” na Rajdzie Dakar i jakie odczucia towarzyszą przed, w trakcie i po rajdzie osobie, która pojawia się na nim po raz pierwszy.

Piotr Mika: Zacznijmy od początku – w jaki sposób trafiłeś na Rajd Dakar?

Michał Małkowski: Z Łukaszem Zollem już się znamy parę lat, serwisuję jego samochody rallycrossowe, bo Łukasz startuje od wielu lat, już chyba 28, w rallycrossie, zarówno polskim, jak i europejskim. A ja mam przyjemność od paru lat pomagać mu w tym wszystkim, budować samochody, obsługiwać, więc gdy powiedział mi o tym, że jest taki pomysł na Rajd Dakar, to powiedziałem tak trochę pół żartem, pół serio, że mam prawo jazdy na ciężarówkę, mogę jechać wam pomóc, choćby jako kierowca.

Jak gdyby wracając troszeczkę: cały pomysł na Dakar wyszedł od Tomka Staniszewskiego, tej drugiej załogi, która startowała. Tomek Staniszewski jest znowu znajomym Michała Zolla. To on mu zaproponował: „ty dawaj pojedziemy na Dakar tymi „porszawkami” (Porsche 924 Turbo – przyp. red.)”. Oni są bardzo dużymi fanami marki. Michał wziął Łukasza jako swojego brata do zespołu i tak przeskoczyła na mnie ta propozycja, czy ja bym chciał. A ja powiedziałem, że chcę jak najbardziej.

Założenie było jednak takie, że wskakuję do zespołu jako kierowca ciężarówki, bo ja nie budowałem tych samochodów. Jednak na koniec przygotowań, kiedy już było mało czasu na to, żeby te samochody zrobić, włączyłem się też w szykowanie pojazdów. Wziąłem jeden z tych samochodów, ten co właśnie bracia Zoll startowali, do siebie do warsztatu. Tam razem z moją ekipą dokończyliśmy jego przygotowanie. Spakowaliśmy ciężarówkę i ruszyliśmy.

Cała ta akcja wygląda tak, że jedzie się do punktu odbioru, który w tym roku był zorganizowany w Barcelonie, więc 2300 kilometrów trzeba było przejechać tą ciężarówką i lawetą z samochodami do Barcelony, gdzie był odbiór administracyjny. Tam to zostało zapakowane na statek i popłynęło do Arabii, a my dolecieliśmy samolotem już na odbiór, zabraliśmy sprzęt z portu i mieliśmy już do naszej dyspozycji.

Jak wyglądały wasze przygotowania do rajdu? Ćwiczyliście w jakiś sposób?

Sam się zastanawiałem, w jaki sposób się można w ogóle do tego przygotować. Rozmawialiśmy o tym z Łukaszem jeszcze tak pół roku przed wyjazdem i on powiedział taką bardzo fajną rzecz, że właściwie nie jesteś w stanie się na to przygotować. Jedno co wiadomo, że trzeba tam bardzo dużo jeździć samochodem. Po prostu jeśli nie jesteś w stanie codziennie przez dwa tygodnie wsiadać do samochodu pojechać do Berlina i z powrotem, to się tam nie nadajesz. Tak mi trochę to utkwiło w głowie i z racji tego, że sporo jeżdżę na wyjazdy, choćby właśnie na zawody, to tak sobie w głowie to układałem, żeby po prostu być w stanie 8-10 godzin jechać samochodem i cały czas być skoncentrowanym i po prostu podołać temu wyzwaniu. I to było takie mentalne moje przygotowanie do tego, żeby móc jechać długo samochodem. To wydaje się proste, ale po paru dniach już jest nużące, ale trzeba to zrobić, no bo cały zespół na ciebie liczy.

A druga rzecz, już pod kątem fizycznym - chodzę na saunę dość mało regularnie, ale przed tym wyjazdem robiłem to dużo częściej właśnie tak, żeby się „zahartować”, przygotować do jakichś ekstremalnych temperatur, a się okazało, że wcale pogoda nie jest taka zabójcza. Ogólnie zima tam jest dość przyjemna dla Europejczyka, bo to są temperatury w nocy między 5 a 10 stopni, przynajmniej teraz tak było, a w dzień w okolicy 25, więc pogoda w sumie najmniej z tego wszystkiego przeszkadza. Najgorszy to jest ciągły wiatr, no bo nic tam nie jest w stanie powstrzymać, to ten wiatr jest upierdliwy, ale tak pogoda wcale nie jest taka zła. Ostatecznie to przygotowanie było bardziej mentalne, nastawienie się na ten cały maraton, no bo tak to trzeba nazwać, a też doświadczenia nie mieliśmy, nikt z nas tam nie był na tym rajdzie, więc też tak trochę na ślepo żeśmy się do tego przygotowywali.

Czy było coś, co Cię zaskoczyło już na miejscu? Czym różnił się Rajd Dakar od twoich oczekiwań.

Jeśli chodzi o sam rajd, to właśnie zaskoczyło mnie to, że nic mnie nie zaskoczyło. Jeżdżę już na rajdy od jakiegoś czasu i ten rajd był zorganizowany wspaniale po prostu. Można nawet by było powiedzieć, że to było zaskoczeniem, jak dobrze to wszystko jest zorganizowane, jak wszystko było przemyślane, w każdym momencie ktoś służył pomocą i nawet człowiek, który miałby w ogóle niewielkie doświadczenie w byciu na rajdach, w uczestniczeniu w takich imprezach sportowych, poradziłby tam sobie. Naprawdę czuło się, że się jest zadbanym przez organizatora.

To było bardzo fajne i pomoc też taka między zawodnicza naprawdę na fajnym poziomie. Mam na myśli to, że zawodnicy pomagali sobie też na trasie: ściągali się, popychali i tak dalej, a wcale nie musieli tego robić. To była ich decyzja, że chcieli komuś pomóc i zawsze tacy się znajdowali. Tak samo na serwisie. Każdy do siebie serdecznie się odnosił, jeśli czegoś potrzebował, to przychodził. Jak ja coś potrzebowałem, jakiś drobiazg, to też jak podszedłem do kogoś, to nigdy nie zostałem pogoniony, tylko każdy coś próbował pomóc. Miłe, naprawdę miłe doświadczenie i każdy wiedział, po co tam przyjechał.

Jak dokładnie wyglądała twoja rola w zespole jako kierowcy-mechanika?

W sumie to miałem, niechcący trochę, dwa etaty na tym rajdzie. Po pierwsze z racji tego, że ten samochód nie był dokończony i były jakieś problemy, które ja rozwiązywałem tutaj razem z zespołem w moim warsztacie, pojechałem tam też jako dodatkowy mechanik do pomocy przy naprawach, plus człowiek do rozwiązywania problemów, tak bym to nazwał. A druga rzecz, że musiałem być tym kierowcą, który przejeżdża z każdego biwaku na biwak.

Od rana do popołudnia jazda ciężarówką, a potem po rozstawieniu biwaku naprawianie tych samochodów czasem do późnej nocy, po prostu wspólna tam praca. Tak raczej być nie powinno (śmiech). Ja teoretycznie miałem zmiennika kierowcę, tylko że ten zmiennik też był mechanikiem. Więc ustaliliśmy sobie tak, że jeśli ja już muszę iść spać po prostu chociaż na te cztery godziny, żeby rano żyć, to oni to dokańczali, bo mogli sobie spać podczas jazdy następnego dnia. Tak się tym dzieliliśmy.

Każdy oczywiście ma jakąś rolę i fajnie jak się jej trzyma, w sensie odpowiedzialność za swoją działkę, jak na każdym tego typu wydarzeniu jest ważna i każdy robił swoją robotę. W naszym zespole bardzo fajnie to wyszło, tym bardziej, że spotkaliśmy się tam trochę z przypadku, nie znaliśmy się bardzo dobrze wszyscy razem.

A czy ten podział obowiązków był bardzo ścisły, czy było to raczej płynne i mogliście się dzielić swoją pracą?

Oczywiście, pojechaliśmy tam na bardzo fajnych, partnerskich zasadach, każdy jak najbardziej mógł wypowiedzieć, zgłosić swoje uwagi, coś zrobić, podzielić się pracą. Staraliśmy się tak, żeby każdy miał równo do roboty i równo zajęć, więc dobrze nam to wyszło.

Miałeś jakieś obawy przed wzięciem udziału w Rajdzie? Często jest on nazywany jednym z najniebezpieczniejszych.

Zastanawiałem się trochę nad tym pytaniem, dlaczego tak myślisz, bo ja na przykład w ogóle o tym nie myślałem, że ten rajd może być niebezpieczny.

Często słyszy się o wypadkach na Rajdzie Dakar

Jeśli chodzi o te wypadki, to są wypadki na trasie, które mogą się przydarzyć. To są sporty motorowe, one się zawsze mogą przydarzyć, ale to bardziej załodze na trasie. Jeśli chodzi o nasze zaplecze, to ja zupełnie nie martwiłem się niczym, chociaż słyszałem, że tam były jakieś próby, jakichś ataków kiedyś na całe to wydarzenie, ale jakieś jednostkowe. Natomiast byliśmy wspaniale zabezpieczeni przez policję, która nam towarzyszyła zarówno w kolumnie przejazdów, jak i dookoła tego biwaku, była ochrona. Ci ludzie byli bardzo chętni, pomocni i wszystkim się podobało. Właściwie każda miejscowa osoba, z którą się człowiek kontaktował, była pozytywnie do całego wydarzenia nastawiona. Cały kraj po prostu był nastawiony pozytywnie do całego tego doświadczenia, więc nie, niczego się zupełnie nie bałem, zabezpieczenie było świetne i zupełnie nie bałbym się każdemu polecić: jedź śmiało, nic ci się tam nie stanie.

Bartosz Zmarzlik QUIZ. Jak dobrze znasz mistrza świata? 9/10 to obowiązek każdego kibica!

Pytanie 1 z 10
W jakim klubie występuje Bartosz Zmarzlik?

W takim razie, jeśli nie spotkaliście się z żadnymi niebezpieczeństwami, to może musieliście mierzyć się z poważnymi wyzwaniami związanymi np. z naprawą samochodu.

Tak, mieliśmy takie sytuacje, gdzie musieliśmy naprawiać samochód do trzeciej, czwartej w nocy, a ruszyć o siódmej następnego dnia, żeby zdążyć na dojazd następnego biwaku. W sumie to niewiele było takich dni, gdzie poszliśmy normalnie spać wcześniej i mieliśmy wszystko szybko zapięte. Najwcześniej kończyliśmy całą akcję o 23.

Może powiem w ogóle o harmonogramie całego dnia. Załogi ruszają w zależności od tego, czy jest dłuższy czy krótszy etap, pomiędzy piątą a siódmą rano. Tak ruszały załogi. My ruszaliśmy z biwaku po spakowaniu się do końca siódma, maksymalnie ósma, też w zależności ile mieliśmy kilometrów do przejechania, ale zazwyczaj było to w okolicy 400 kilometrów. Co może nie jest jakoś bardzo dużo, ale przejazd - raz, że ciężarówką, a dwa, nie zawsze po autostradach - też trwa 6-7 godzin. Po przyjeździe musimy rozbić obóz, sami siebie troszeczkę ogarnąć, na co mamy godzinę, półtorej, no i te załogi już zjeżdżają o godzinie 17-18, no i znowu jest czas na naszą pracę.

Były takie dni, kiedy mieliśmy duże, poważne awarie, które powodowały, że dwa razy nie wyjechaliśmy w ogóle następnego dnia na OS, bo nie byliśmy w stanie naprawić samochodu w odpowiedni sposób. I była taka przygoda, że stwierdziliśmy, że nie jesteśmy w stanie naprawić samochodu i musimy go zaciągnąć na następny biwak na lince.

I oczywiście, jak to bywa w takich sytuacjach, akurat trafiła się jedna z najdłuższych tras, ponieważ 600 km mieliśmy do przejechania na lince, w nocy, bo stwierdziliśmy wieczorem, że musimy ruszyć, żeby dojechać na następny dzień na biwak i mieć jeszcze czas, żeby coś zrobić przy tym samochodzie. Więc jechaliśmy nocą 600 km na lince z jednym Porsche i akurat jeszcze przejeżdżaliśmy w nocy przez stolicę, czyli przez Rijad, gdzie ruch po prostu był niesamowity.Jak cały kraj jest spokojny, właściwie na tej drodze to niewiele się dzieje, tak tam szał. Samochód na samochodzie.

W środku nocy?

Tak! Wjechaliśmy tam o chyba 23, a wyjechaliśmy o drugiej w nocy. Ogromne miasto, które się ciągnie kilometrami. 100 km można powiedzieć ciągłego korka z samochodem na lince i ludźmi jeżdżącymi zygzakiem, to było ciekawe doświadczenie i trzeba było tam trochę się napocić, że tak się wyrażę, żeby przejechać przez to miasto. To właściwie był największy stres, cała logistyka, dopięcie tego czasowo, żebyśmy na pewno zdążyli, żebyśmy mieli czas na jakieś nawet, na choćby wymianę koła w ciężarówce, jakby się przebiło czy cokolwiek, żeby zawsze być przed załogą, bo oni na nas czekają i nas potrzebują. My przecież wieźliśmy ich spanie, wieźliśmy ich wszystkie ubrania, więc musieliśmy tam być na czas.

Następna sprawa jest taka, że nie mieliśmy lawety, przyczepy, na której moglibyśmy takie zepsute auto, które by na przykład nie miało koła, przewieźć. Więc jak dojechaliśmy pod granicę Bahrajnu, prawie 2 tysiące kilometrów od portu, z którego startowaliśmy, to miałem takie obawy, że jak teraz coś się poważnego stanie, to jak my w ogóle się z tym wszystkim przetransportujemy. Wiadomo, można byłoby od jakiegoś lokalnego człowieka wynająć jakąś lawetę, coś kombinować, ale byłoby to karkołomne zadanie. Największym problemem była właśnie logistyka.

Wróćmy do tych pominiętych OS-ów. Jak to wyglądało ze strony organizacyjnej, że mimo ich pominięcia mogliście kontynuować Rajd?

Wydarzenie Dakar Classic i Dakar „Modern”, czyli ten na czas, to są zupełnie dwa różne Rajdy. One są w tym samym miejscu, ale ich zasada działania jest zupełnie inna. Tam ludzie wyjeżdżają o konkretnej godzinie, startują i pędzą ile się da. Mają inną trasę też niż Dakar Classic, trudniejszą trasę przez wydmy, skały. Natomiast tutaj ta trasa jest dostosowana do tych leciwych samochodów, czyli nie jest aż tak bardzo wymagająca. Dalej oczywiście jest trudna, bo to pustynia, kamienie i tak dalej, ale nie wpuszczają ich w najgorsze maliny. Druga rzecz jest taka: bywa, że te trasy są krótsze, nie zawsze tak jest, ale bywa, że ta trasa przejazdu jest krótsza niż tamtego Dakaru. W Dakar Classic po prostu jedzie się wolniej, więc nie byliby w stanie w ciągu jednego dnia przejechać 600 km. Maksymalnie było 600 km do przejechania razem z dojazdówką, czyli mieli 300 czy 400 km OS-u i 200 czy 300 km dojazdówki, czyli po prostu po asfalcie lecisz sobie stówkę i sobie dojeżdżasz na biwak. To tak organizacyjnie.

Zarówno w jednym jak i w drugim Rajdzie można pominąć dzień, tylko że jeśli w tamtym Rajdzie na czas pominie się dzień, to właściwie się spada się w klasyfikacji na samo dno, bo to są godziny strat, które się potem nie da odrobić. Natomiast jeśli chodzi o Dakar ten klasyczny, to takie rajdy na regularność bazują na punktach karnych i jeśli powiedzmy jakaś załoga, jeśli samochód działa, jedzie i ma niewiele punktów karnych, to pominięcie jednego dnia to było o ile dobrze pamiętam 3 czy 5 tysięcy punktów karnych i teraz dalej, jeśli zdążyłeś się naprawić w ten dzień, jechałeś następnego dnia po prostu z większą ilością punktów karnych na koncie, w każdym momencie tego dnia mogłeś się wycofać, jeśli coś by się zepsuło w samochodzie, ale tak samo, jeśli się gdzieś zakopałeś i nie dojechałeś do mety o wyznaczonym czasie, to też te punkty karne naliczały się dość mocno, więc w sumie jak się spóźniłeś to praktycznie tak jakby cię tam nie było.

Tak zupełnie osobiście uważam, że takie rozwiązanie nie nagradzało wystarczająco tych, którzy się przemęczyli i dojechali danego dnia do mety odcinka, bo tacy, co nie dojechali, dostali 3 tysiące pkt. kary i przysłowiowo „siedzieli na tyłku” - wiadomo że coś tam robili - a ci co się przemęczyli cały dzień dojechali dostali 2,5 tysiąca pkt. kary. To było po prostu trochę nie do końca docenienie tych, którzy udało się dojechać.

Chociaż był jeden OS wydmowy, po prostu przez piach, gdzie te wszystkie stare samochody, szczególnie z napędem na jedną oś, po prostu nie mogły tego przejechać, to było fizycznie niemożliwe, i te wszystkie samochody, współuczestnicy, którzy startowali w ciężarówkach, przeciągnęli przez te wydmy. Trwało to wiele godzin, oni zjechali po północy w ogóle do bazy do nas na biwak i tym wszystkim ciężarowcom, którzy przeciągnęli te samochody, odwołano kary za ten odcinek, więc też organizator patrzył na to co się dzieje i też starał się być sprawiedliwy i pomagać.

Sam cel, idea rajdu jest taka, że każdy sobie zdaje z tego sprawę, że to jest tak trudny maraton, że samo dojechanie na metę już jest wydarzeniem. I to był także nasz cel, po prostu dojechać do mety. A teraz byśmy mieli cel taki, żeby nie ominąć żadnego dnia, po prostu, żeby na tyle być przygotowanym, żeby każdego dnia móc naprawić ten samochód i żeby on każdego dnia wystartował. To byłoby super.

Co czułeś po tym, jak zespół dotarł do mety? To była bardziej duma, czy ulga?

Ulga to jest dobrze powiedziane, ulga, że to już koniec, bo na początku to jeszcze jakoś tam rozpędem szło, ale po 2 tygodniach raz, że się trochę rozchorowałem, jakaś gorączka mnie dopadła, dwa, że zmęczenie przez ten wysiłek mnie dopadło. Już chciałem, żeby się skończyło i ulga to było dużo, że już koniec, już możemy wracać do domu, ale duma oczywiście też - z tego, że nam się udało, że to wszystko poskładaliśmy tak, że było fajnie i w porządku. I też duma z tego, żeśmy się nie pokłócili przez te 3 tygodnie, że ten cały zespół grał, co też jest ważne, żeby mieć dobre wspomnienia z takiego wyjazdu, tu uważam, że to się wszystko udało. Masa doświadczeń na następne lata, co warto zabrać, czego nie warto zabrać, czym się trzeba martwić, a czym się trzeba martwić mniej, no tego nikt nam by nie powiedział, sami musieliśmy to sprawdzić.

Po tym co mówisz, wnoszę, że pojedziesz na Rajd Dakar jeszcze raz, jeśli nadarzy się taka okazja.

Oczywiście taki rajd to są ogromne koszty i wiele zależy od tego, czy uda się uzyskać sponsorów na przyszły rok, żeby znowu takie wydarzenie mogło mieć miejsce. No ale mam wrażenie, że ja osobiście się sprawdziłem w tym, więc chyba zaproszą mnie jeszcze raz (śmiech). Swoją drogą sporo Polaków jeździ na Rajd Dakar, sporo Polaków jest w zespołach jako mechanicy, kierowcy, słyszy się ten język, więc jesteśmy wszędzie.

Najnowsze