„Super Express”: Jakie emocje towarzyszyły ci, gdy dostałaś do ręki złoty puchar?
Wiktoria Rozenek: - Przez pierwsze parę dni nie dociera do człowieka, że jest mistrzem Polski, że wszystko się udało, że ta praca zaowocowała. Niesamowite było samo uczucie przejechania mety, ta ostatnia szachownica w sezonie. Pamiętam, że łzy stanęły mi w oczach.
Jak to się stało, że w niecały rok od pierwszej jazdy wyścigowym autem tyle osiągnęłaś?
- Wcześniej nie miałam styczności z wyścigami i musiałam w bardzo krótkim czasie nauczyć się jeździć takim samochodem. W motosporcie trzeba mieć trochę szczęścia, bo maszyna może zawieźć. Ale miałam do tego dużo serca i pasji. Trafiłam na ludzi, którzy pomogli mi się rozwijać, uczyć i robić wszystko kroczek po kroczku do tego tytułu. To była moja największa motywacja.
Kobieta za kierownicą w rok okazała się lepsza w - umówmy się – jednak męskim sporcie. Skąd w ogóle pomysł, by taki sport uprawiać?
- Zawsze chciałam się ścigać. Kiedyś chciałam się ścigać motocyklami, ale rodzice skutecznie wybili mi to z głowy. Rok temu przyjechałam na trening na ten tor z moim obecnym trenerem. To był mój pierwszy raz w samochodzie wyścigowym z taką specyfikacją, ale wsiadłam i pojechałam. Trener powiedział „masz talent dziewczyno, więc możesz go szlifować”. To było spełnienie marzeń i stwierdziłam, że będę wkładać w to bardzo dużo pracy, ale chcę jeździć tak, jak faceci. Gdy wsiadam do samochodu, przecież nie za bardzo wiadomo, czy za kierownicą siada mężczyzna czy kobieta. Tu kobiety mogą pokazać, że jeżdżą równie dobrze co faceci. I wygrałam z mężczyznami.
Jak cię traktują mężczyźni z tej branży?
- Bardzo dobrze. Faceci szanują kobiety w motosporcie, ponieważ jest ich niewiele, a one pokazują, że potrafią jeździć. Kierowcy z większym doświadczeniem przychodzili do mnie i po prostu doradzali, podpowiadali. Nie miałam żadnych przykrych sytuacji. Zawsze mogę liczyć na wsparcie kolegów z teamu.
Miałaś jakieś niebezpieczne zdarzenie w trakcie rywalizacji?
- Uderzył we mnie inny kierowca i zakończyło to mój udział w jednym z wyścigów. Ale myślę, że im więcej mamy takich przygód, nawet niefajnych, to nas to bardziej rozwija.
Czy twoja drapieżność z toru przekłada się na podejście do życia? Zawsze musi być adrenalina?
- No nie zawsze, ale góruje u mnie. Ja lubię bardzo ten stresik przed startem. Myślę, że każdy kierowca odczuwa delikatny stres. Ale lubię też posiedzieć z książką, przy muzyce, dużo relaksu dają mi ćwiczenia fizyczne. Mam też w sobie duszę romantyczki.
Hobby jakieś poza autami?
- Wiele lat trenowałam sztuki walki i na poczet wyścigów samochodowych musiałam sobie ten sport odpuścić ze względu na kontuzje i troszkę inną specyfikę treningu. Ale to zawsze była moja wielka miłość. I tam też głównie rywalizowałam z facetami, ponieważ dziewczyn w tym sporcie jest niewiele. To pomaga mi w tym, co robię teraz.
Czy ten sport wymaga jakichś wyrzeczeń, innego sposobu odżywiania?
- Od kierowców wymaga się bardzo dużego przygotowania fizycznego, ponieważ sam wyścig, który trwa dwie godziny, jest męczący. Więc chodzę na siłownię, na basen, na saunę, dużo biegam, staram się trenować wydolnościowo i siłowo, potrzebny jest też trening mentalny, bo jednak bardzo duża część wyścigu odbywa się w naszej głowie. Jestem przykładem bardzo rygorystycznego kierowcy, który nie sięga po alkohol, jest na diecie i bardzo pilnuje tego, co je.
Plan na przyszłość… Marzenie?
- Plan jest taki, żeby przesiąść się w dużo szybsze auto, niż było w tym sezonie. Marzy mi się udział w wyścigach Endurace w Europie, czyli rywalizacja 12 na 24 h. Robert Kubica jest świetny, a nie mamy kobiety, która jeździłaby jak on.
A jak ci się jeździ po Warszawie?
- Bardzo lubię jeździć autem po Warszawie! Lubię w wolną niedzielę po prostu powozić się po ulicach, choćby po to, by na chwilę usiąść w kawiarni na Nowym Świecie. Bywają więc chwile luzu.
Rozmawiał Mateusz Nadworski