„Super Express”: - Poznaje pan w swej karierze kolejne ligi. Jaka jest ta meksykańska w stosunku do MLS?
Mateusz Bogusz: - Na pewno bardziej fizyczna. I chyba ciut lepsza taktycznie. Ale nie jest to wielka różnica.
- Za to frekwencja na stadionach lepsza?
- Oj tak. Stadiony są większe. I sam futbol jest traktowany jak religia.
- Czyli lepiej nie przegrywać, bo to – niczym w religii – bluźnierstwo?
- Na pewno czuć dużą presję na wynik każdego spotkania. Nie tylko kibiców; również ludzi w klubie.
Mateusz Bogusz oświadczył się ukochanej na rajskiej wyspie! Zrobił to w malowniczej scenerii [ZDJĘCIA]
- Zanim podjął pan decyzję o przeprowadzce do Meksyku, przyglądał się pan tej lidze?
- Miałem miesiąc albo dwa na zastanowienie, bo wiedziałem dość wcześnie, że jest zainteresowanie ze strony Cruz Azul. Zresztą w LA grywaliśmy czasami przeciwko meksykańskim ligowcom, więc miałem pewność, że przeprowadzka do tej ligi na pewno nie będzie krokiem w tył.
- A Meksyk – i samo Mexico City – to bezpieczne miejsce do życia?
- Jeszcze przed przeprowadzką byłem w kontakcie z zawodnikami, którzy grają w tej lidze. Fakt, czasem mnie ostrzegano, że bywa niebezpiecznie. Ale to jest tak, jak w każdym dużym mieście: są dzielnice, do których lepiej nie zaglądać, ale i takie, w których można się czuć w pełni komfortowo. Ja do tej pory nie miałem do czynienia z jakąś nieciekawą sytuacją.
- Zaplecze treningowe?
- Nie ma na co narzekać. Trzy boiska do treningu, pełna odnowa biologiczna, centrum fizjoterapeutyczne. Jest OK.
Wiktoria Wychowska, narzeczona Mateusza Bogusza
- Ludzie na ulicach poznają już egzotycznego blondyna z Europy?
- Europejczyków rzeczywiście jest niewielu, więc – zwłaszcza w miejscach, w których kibicuje się Cruz Azul – czasem bywam rozpoznawany w restauracji czy w sklepie.
Śląscy kadrowicze Probierza odwiedzili Śląski ZPN. Bartosz Slisz przymierza się do fotela prezesa?
- Z hiszpańskim nie ma pan problemu?
- Czasami mam, ale w „życiowych” sytuacjach już się dogaduję. Choć wolę angielski.
- Kulturowo coś pana w nowym kraju zaskoczyło?
- Niespecjalnie. Grając w Los Angeles, mieszkałem w dzielnicy, w której Meksykanów było wielu. Więc wiedziałem, że to zazwyczaj otwarci, uśmiechnięci ludzie. Są czasami pewne różnice kulturowe, ale ja odbieram ich jako bardzo przyjacielskich. Choć – mówię to na przykładzie moich kolegów z szatni – bywają charakterni. Chcą być czołowymi postaciami. No i nie tylko mają swoje zdanie na każdy temat, ale i potrafią go bronić.
- Meksykanie raczej niechętnie przyjeżdżają grać w Europie. Dlaczego?
- Liga jest na dobrym poziomie, a samym piłkarzom też całkiem nieźle płacą.
Nawet w CV ma słowo GWIAZDA, choć w ekstraklasie nie zagrał żadnego meczu. Tak wyglądała droga Mateusza Bogusza z podwórka do reprezentacji
- Zakłada pan jeszcze powrót do gry w Europie?
- Zdecydowanie tak, to wciąż moje marzenie, by zaistnieć w którejś z silnych lig europejskich. Więc na pewno prędzej czy później tu wrócę.
- A konkretnie w której?
- Wiadomo, że chyba każdy piłkarz chciałby zagrać w Premier League. Ale na przykład Holandia też byłaby niezła!
