W czasach prosperity w polskiej lidze właściciele klubów dysponowali dużymi pieniędzmi i chętnie wydawali je na kontrakty żużlowców. Gwiazdy takie jak Nicki Pedersen, Jason Crump czy Gollob rokrocznie dostawały prawie 3 mln zł. Dochodziło do tego, że odrzucały naprawdę lukratywne oferty z zagranicy. Przykładowo Gollob nie chciał jeździć w szwedzkim Vastervik, który oferował mu 12 tys. zł za mecz. Teraz nawet najlepsi mogą o takich pieniądzach tylko pomarzyć, bo właściciele klubów nie chcą już tak szastać kasą. Również w polskiej lidze.
Aby dostrzec, jak bardzo w ciągu kilku lat zmieniła się lista płac, najlepiej porównać kontrakty Golloba i Doyle'a w sezonach po zdobyciu mistrzostwa świata. Gollob (czempion z 2010 r.) w sezonie 2011 w Stali Gorzów zarobił 2,67 mln zł. Teraz wydają się to pieniądze astronomiczne, nawet przy dwóch milionach Doyle'a. Tym bardziej że Australijczyk, żeby dobić do tej kwoty, musi jeździć wyśmienicie - powinien mieć średnią biegową 2,2-2,3 (około 11 pkt na mecz).
Get Well Toruń to bogaty klub (budżet 10 mln zł) i może pozwolić sobie na wysoki kontrakt dla Doyle'a (który odchodzi z Falubazu). Inne gwiazdy nawet nie otrą się o 2 mln. Tai Woffinden zarobi w Sparcie Wrocław 1,7 mln, a Emil Sajfudinow, Jarosław Hampel (obaj Leszno), Bartosz Zmarzlik (Gorzów) i Patryk Dudek (Zielona Góra) - po około półtora miliona. Z kolei Maciej Janowski może liczyć we Wrocławiu na "jedyne" 1,3 mln.
Ogromna przepaść jest widoczna również jeśli chodzi o wpływy od sponsorów. Tomasz Gollob w mistrzowskim sezonie miał dwóch strategicznych partnerów (Warka i Sopro), którzy przelewali na jego konto po pół miliona złotych. Z kolei Jason Doyle mógł liczyć na... 100 tys. od Bolla i 50 tys. od Stelmetu.
Kubica na testach Williamsa? Massa wściekły