- Według ekspertów będziesz dla Adamka mięsem armatnim...
Bobby Gunn: - Różne rzeczy piszą na temat tej walki, mnie to nie obchodzi. Dla mnie najważniejsze jest, że będę walczył z Adamkiem, prawdziwym wojownikiem. Mogłem zamiast z nim, za większe pieniądze walczyć z Fragomenim. Nie chciałem. Forsa nie jest najważniejsza.
- Czyżby? Ponoć kiedy oferowano ci po raz pierwszy walkę z Adamkiem, nie przyjąłeś jej, bo za mało płacili...
- To prawda. Według pierwszych ustaleń miałem dostać za tamten pojedynek trzydzieści tysięcy dolarów. Potem ta suma skurczyła się do siedmiu tysięcy siedmiuset dolarów. A dodatkowo miałem opłacić koszty podróży swojej i trenera.
- Jak długo boksujesz?
- Od szóstego roku życia. Walczyłem na ulicach, ludzie obstawiali forsę na moje pojedynki. W ten sposób zarabiałem na życie, bo nam się nie przelewało. Mieszkaliśmy w Kanadzie. Nigdy nie miałem domu, pochodzę z cygańskiej rodziny, byliśmy ciągle w podróży. Większość mężczyzn w mojej rodzinie boksowała. Kiedy miałem szesnaście lat, zostałem zawodowcem. Moim największym fanem była mama, Jacqueline. Zmarła na raka, na moich rękach. Miałem wtedy dziewiętnaście lat. Mój świat się zawalił. Nie potrafiłem dalej boksować. Na jedenaście lat zawiesiłem na kołku bokserskie rękawice
- Ciężko było wrócić?
- Nie, wróciłem silniejszy. Bo co cię nie zabije, to cię wzmocni.
- Uważaj, bo Adamek ma silne ciosy...
- Stoczyłem w sumie ponad trzysta walk, z czego 26 jako zawodowy bokser. Ale jestem zdrowy, najgorszą kontuzję złapałem... spadając z drabiny, kiedy malowałem dom. Kostka nie mogła mi się zagoić przez rok. Adamka się nie boję.
- Jak się przygotowujesz do walki z Polakiem?
- Solidnie trenuję, sparuję z Emmanuelem Nwodo (35 l.). Na treningach jest ze mną mój syn, Bobby junior. Ma czternaście lat i już stoczył kilka walk. Chce iść w moje ślady