Już 11 lipca tego roku upłynie 25 lat od jednej z najsłynniejszych walk w historii polskiego boksu. Tego dnia w 1996 roku w Nowym Jorku doszło do pojedynku Andrzeja Gołoty z Riddickiem Bowe'em. I gdy wszystkim kibicom z Polski wydawało się, że zwycięstwo jest na wyciągnięcie ręki, Gołota przegrał z powodu bicia przeciwnika poniżej pasa.
Zobacz też: Największa porażka w karierze Andrzeja Gołoty. Jego rywal wyjaśnił, co było powodem przegranej Polaka
Ćwierć wieku po pamiętnym pojedynku jesteśmy świadkami premiery książki "Niepokonany w 28 walkach". Możemy w niej przeczytać wywiady ze znakomitymi postaciami związanymi ze światem boksu, które wspominają także groźną awanturę w warszawskim klubie "Park"...
Andrzej Gołota o... ojcu Marcina Gortata!
JANUSZ PINDERA:
"Jedynym dziennikarzem, który widział tamtą sytuację w Parku i później o niej opowiadał, był Włodek Szaranowicz. Zdaje się, że pozostawał w dobrej komitywie z ówczesnym szefostwem Legii i szybko zadzwonił, gdzie trzeba. Przyjechała jakaś ekipa, a Włodek podjął też stanowczą mediację z bramkarzami. Tam była siła złego na jednego, kilku mężczyzn rzuciło się na Gołotę i różnie mogło się to skończyć, łącznie z wypadnięciem z igrzysk".
HENRYK ZATYKA:
"Przypuszczam, że Andrzej sam był sobie winien. Miał o sobie wysokie mniemanie, nieraz nie potrafił się zachować i bywał bezczelny. A miastowe chłopaki nie dały sobie w kaszę dmuchać. Bo gdyby pozwolili komuś rozrabiać w klubie, to zaraz pół Warszawy weszłoby im na głowę. W mieście były trzy najlepsze dyskoteki: Hybrydy, Remont i Park, więc trudno było od czasu do czasu nie wpaść gdzieś na Andrzeja. Tamtej nocy też przyjechałem na zabawę, ale jakąś godzinę po bijatyce. Bramkarze opowiedzieli mi o tym, co zaszło. Wyrzucili go na zewnątrz, było ich dwóch albo trzech. Pewnie został skopany, oberwał też kijem bejsbolowym, bo wówczas to była podstawowa broń bramkarza. Najpierw kij, a dopiero potem ręka".
ANDRZEJ WASILEWSKI:
"Był młodym, szczupłym, wysokim i przystojnym facetem. Cieszył się powodzeniem u płci przeciwnej, co drażniło innych mężczyzn. Jego sprawność i siła fizyczna stanowiły jakieś wyjątkowe połączenie z nieśmiałością, delikatnością, które również go cechowały. Dlatego uwielbiały go kobiety. Wystarczyło, że zatańczył z dziewczyną na parkiecie, a miejscowi dyskotekowi bywalcy robili po alkoholu awantury, w kilku czy kilkunastu...
Wracając do warszawskiego klubu Park, pewnego razu Andrzej uratował mi tam skórę. Miałem wtedy kilkanaście lat i nie spodobałem się bramkarzowi. Z tego, co pamiętam, wyrzucono go z kulturystyki za złe proporcje ciała i przerost mięśni. To był potwór, zawsze z kubłem odżywek pod pachą. Cały czas jadł jakieś chemikalia, ze spożywania których, jak wiemy, często wynika także większa agresja. W Parku był szefem bramki. Myślałem, że dostanę straszne lanie, ale Andrzej wkroczył do akcji. Pamiętam, jak ten kubeł z odżywkami upadł na podłogę. Gołota złapał tego faceta za koszulę: „To mój ko-ko-kolega, zostaw”. Całkiem możliwe, że ten sam człowiek znalazł się później w grupie tych, którzy strasznie pobili Gołotę. Jakiś zapaśnik rzucił się Andrzejowi na plecy, przewrócili go, tłukli o beton. W tamtych czasach na bramce stali głównie bandyci".