13 biletów z tej puli trafiło do wspaniałych bokserów: mistrza olimpijskiego Janka Szczepańskiego i pierwszego trenera Gołoty, dwukrotnego medalisty olimpijskiego Janusza Gortata (ojca Marcina - naszego gwiazdora z NBA). Janusz odebrał je osobiście. Potem była okazja, żeby przez pół godziny pogadać przy kawie i powspominać początki kariery Andrzeja Gołoty.
- Pamiętam, jak jechaliśmy moim maluchem do Łodzi na pierwszy juniorski turniej Andrzeja - wspomina pierwszy trener Gołoty. - To był turniej o Srebrną Łódkę, w finale Andrzej spotkał się z Niemcem. Zaraz na początku walki, w pierwszej rundzie Niemiec walnął Gołotę nasadą rękawicy w tył głowy, faul ewidentny. W przerwie Andrzej skarży mi się. "Panie trenerze, widział pan?!".
- Oczywiście, że widziałem. Ale nie płacz, wyjdź do ringu i przy... mu" - stwierdziłem poirytowany. No i wyszedł. Rąbnął Niemca i po walce. Cały Andrzej. Trzeba było mieć do niego podejście. Dopóki byłem jego trenerem, nie przegrał żadnego pojedynku.
Pamiętam, że potem pojechaliśmy na Spartakiadę Młodzieży, na której Andrzej błyskawicznie wszystkich nokautował. I to był kłopot, bo organizatorzy, którzy chcieli mu przyznać nagrodę dla najlepszego boksera, nie wiedzieli, jaki poziom techniczny prezentuje Gołota.
Przed finałem zabroniłem więc Andrzejowi nokautowania przeciwnika. - Boksujesz całą pierwszą rundę lewą ręką. Znokautujesz go, jak ci powiem. Po pierwszej rundzie Andrzej pyta już zniecierpliwiony: "Trenerze, można już?". - Można - zezwoliłem mu. No i w drugiej rundzie było po walce.
Żaden polski trener nie znał tak Gołoty, jak Janusz Gortat. Jutro dowiecie się, na kogo Gortat stawia w pojedynku Gołota - Adamek.