To miał być szalony bój. Dwóch killerów, ringowych morderców miało szybko rozstrzygnąć ten bój. Faworytem wydawał się Anthony Joshua. Większy, silniejszy, lepiej wyszkolony. Joseph Parker w starciu z Brytyjczykiem miał tylko walczyć o przetrwanie.
Zaczęło się jednak zaskakująco. Parker w pierwszych rundach zdominował zagubionego AJa. Unikał lewego prostego, nie pozwalał pięściarzowi z Wysp wykorzystać atutu potężnego sierpowego, a sam, dzięki umiejętnej pracy nóg i szybkim kombinacjom ciosów, zdobywał kolejne punkty. Podobny styl miał jednak wadę. Był wyczerpujący, a to w końcu musiał wykorzystać spokojny jak nigdy Joshua.
Joshua gdy już trafił, już ustawił sobie przeciwnika, zdominował wydarzenia na ringu. Parker "puchł" na twarzy i zwalniał. W piątej rundzie Nowozelandczyk rzucił się jeszcze na rywala, ale gdy ten sparował atak, a po chwili przeszedł do kontry i niemal wyłączył przeciwnikowi prąd podbródkowym, zawodnikowi z Nowej Zelandii wyraźnie zabrakło odwagi, by dalej kontynuować odważną strategię.
Joshua, chociaż rywala zdążył sobie ustawić, nie dał rady znokautować Parkera i pierwszy raz w profesjonalnej karierze zakończył pojedynek zwycięstwem nie przez nokaut, a na punkty. Sędziowie nie mieli jednak wątpliwości i jednogłośnie przyznali triumf Brytyjczykowi.